sobota, 5 kwietnia 2014

Suicidal Letter (paring nieujawniony)

Dzisiaj coś zgoła innego, ale wciąż (wbrew pozorom) jrockowego. Dlaczego "wbrew pozorom"? Bo paring nie jest ujawniony, pomimo tego, że pisząc to, miałam na myśli dwie konkretne osoby. No i do napisania zainspirowała mnie pewna piosenka. ZAINSPIROWAŁA. Nie jest pisane  dokładnie "na podstawie", więc, nie ma co porównywać :) Chociaż, może ktoś z was zgadnie, co to za zespół/piosenka/paring? :)
Chodzi mi tu przede wszystkim o zakończenie owej piosenki. Mogę wam ułatwić o tyle, że powiem wam, ze ta piosenka to ballada~ (zaskoczeni, co? XD)
Powiem wam jeszcze tyle, że zmieniłam jedną rzecz. W piosence jest mowa o wiośnie. Ja zmieniłam to na zimę, bo bardziej mi pasowało ><

O, wiem... Zróbmy tak: dla tego kto odgadnie napiszę opowiadanie z wybranym  paringiem :D Co wy na to?

Dobra, to chyba tyle, jeśli chodzi o ogłoszenia parafialne~

Krótko, bo krótko, ale mimo to zachęcam do czytania i KOMENTOWANIA c:

Aaaah i jeszcze jedno. Opowiadanie pisane z betą :) Dziękuję, Agnieszko za pomoc <3

No i chciałabym tu zobaczyć co najmniej cztery komentarze od was :)

Ostrzeżenia: Krew. DUŻO KRWI. I latające flaki :)))))))
_________________________________

  Nigdy nie chcę już oglądać smutku.Zawsze przejmowałem go na siebie, myślałem że tak już po prostu musi być. Nie chciałem widzieć, jak inni ludzie płaczą.
Jak  T y  płaczesz. 
 Byłeś taki kruchy. Za każdym razem, gdy Cię obejmowałem miałem wrażenie, że w każdej chwili możesz się po prostu rozpaść.
Ile to razy składałem Cię na powrót w całość? Już nie pamiętam.
Dawno przestałem liczyć...
 

  Wiesz, zawsze wydawało mi się koniecznością, aby przynajmniej jeden z nas był smutny... 
  Siłą rzeczy, zawsze byłeś to Ty. Wtedy robiłem wszystko co w mojej mocy, abyś poczuł się lepiej. Absorbowałem od Ciebie ten smutek. Brałem go całego na siebie, chociaż sam do końca nie mogłem sobie z nim poradzić. Rozrywał mnie od środka, ale byłem szczęśliwy, jeśli choć przez chwilę mogłem widzieć jak się uśmiechasz - nawet przez łzy. Kochałem Cię, dlatego te chwile były dla mnie najcenniejsze, nawet pomimo tego, że wiedziałem, jak wielkim kłamstwem był Twój uśmiech. 
 Płacz zawsze przychodził Ci dużo łatwiej, niż pozytywne emocje. Występując, będąc na scenie, często płakałeś. Smutne piosenki zawsze wychodziły Ci lepiej i wiarygodniej niż te wesołe, które pisałeś by poprawić sobie humor.
Bolało mnie to.
  Może to egoistyczne z mojej strony, ale teraz myślę, że mój ból był większy od Twojego. Ukrywałem to nawet lepiej niż Ty. Zawsze udawałeś, że nic się nie dzieje, chociaż cały świat praktycznie zawalał Ci się na głowę. Byłeś silny i niezwykle kruchy jednocześnie. Wiedziałem, że nie działo się to bez powodu, jednak byłem bezsilny. Teraz widzę, że to, co się stało to po części również i moja wina.


Wiesz? Uwielbiałem dotykać Twoje delikatne ciało.
 Miałem wrażenie, że byłeś zrobiony z najprawdziwszej chińskiej porcelany. Chociaż Twoja jasna, praktycznie biała, aksamitna w dotyku skóra naznaczona była na udach i nadgarstkach poprzecznymi czerwonymi plamami a w innych miejscach kolejnymi bliznami różnorodnego koloru, kształtu i pochodzenia. Powodem, dla którego znajdowały się na Twoim wychudzonym ciele był jednak zawsze o n. Tylko i wyłącznie. 
 Mimo wszystko kochałem Ciebie i Twoje groteskowe poniekąd ciało. Na pierwszy rzut oka piękne i nieskazitelne, po bliższym zapoznaniu wydawało się zbyt nierealne, by istnieć. Skóra w niemożliwy sposób naciągnięta była na kościach. Byłeś filigranowy, czy może nawet chudy, ale nie w chorobliwy sposób. Chociaż zawsze błądziłeś gdzieś na krawędzi. 
 Gdy zamykałem Cię w swoim opiekuńczym objęciu wiedziałem, że jesteś bezpieczny. Że nawet o n nie jest w stanie Cię skrzywdzić.Ale nic nie trwa wiecznie, prawda...?
  

 Pewnego deszczowego wieczora wyszedłeś z domu, mówiąc mi, że idziesz na chwilę do sklepu. Że  z a r a z  w r ó c i s z .
 Uśmiechałeś się. Wiem, że ten uśmiech był fałszywy. Jednak ta chwilowa, wymuszona radość na Twojej twarzy w apokryficzny sposób pozbawiła mnie na moment uczucia smutku. Nie domyślałem się, jak bardzo zdradziecki był Twój uśmiech. Dał mi nadzieję. Nadzieja, jak każdy wie, jest złudna. Miałem się o tym przekonać w niezwykle dobitny sposób. 
 Długo nie wracałeś. Sam nie wiem czemu zacząłem się martwić. Rzeczony sklep był niecałe pięć minut drogi od naszego mieszkania. Był środek zimy, kilkustopniowy mróz zamieniał każdą kroplę wody w lód. Nigdy nie lubiłeś tej pory roku, dlatego unikałeś wychodzenia na zewnątrz. Jeśli już opuszczałeś mieszkanie, starałeś się spędzić na mrozie jak najmniej czasu. Dlatego się tak bałem.
 Czułem, że stanie się coś złego. Nie wracałeś dziesięć minut, piętnaście, pół godziny. Z nerwów żołądek skurczył mi się do rozmiarów orzecha włoskiego, takie przynajmniej miałem wrażenie.
 Nie mogąc skupić się na niczym, wstałem z kanapy i podszedłem do okna. Nie było tam nikogo. Wiedziony dziwnym impulsem, zacząłem się ubierać. Musiałem wyjść z domu, upewnić się, że nic Ci nie grozi. 
 W chwili, gdy miałem naciskać klamkę, usłyszałem huk. Potem drugi. Zrobiło mi się słabo. Z pewnością zemdlałbym, gdyby nie silna potrzeba ratowania Cię, pomimo braku pewności, czy byłeś tam w  tej chwili, czy brałeś w tym udział.
Nie ważne. Nie ważne, nie ważne, nie ważne... 
 Gdybyś jednak tam był, gdybym cię nie uratował, miałbym wyrzuty sumienia do końca życia. Zachowałbym się jak egoista, tchórz.
  Czując, że płuca w każdej chwili mogą odmówić mi posłuszeństwa biegłem po schodach, potykając się o własne nogi. Zdałem sobie sprawę z tego, że nie założyłem szalika, czapki, czy rękawiczek. Kurtka była rozpięta. Nie obchodziło mnie to jednak w tamtej chwili. Byłem zbyt przerażony.
Jednak, mimo wszystko wciąż wmawiałem sobie, że nic Ci się nie stało. Jak bardzo naiwny byłem...
  Wybiegłem przed klatkę schodową. 

Byłeś tam. Leżałeś na początku trawnika, naprzeciwko wejścia do naszego bloku.
 Pod Tobą, na mlecznobiałym, świeżym śniegu roztaczała się szkarłatna plama, która spowiła również twoje ubranie. Jakaś kobieta krzyknęła przeraźliwie. Miałem wrażenie, że ten dźwięk dobiega znikąd, że otacza mnie szczelna próżnia. 
Byłeś tylko Ty.
 Podbiegłem do Ciebie, czując jednocześnie, że mój mały świat się zawala. Zupełnie, jakby pod moimi nogami otworzyła się nagle przepaść, pochłaniająca mnie coraz bardziej w objęcia swojej czarnej istoty. 
Osunąłem się na kolana. Wtuliłem się w Twoje bezwładne ciało, krzycząc Twoje imię, nie zdając sobie sprawy z tego, jak histeryczny był mój głos. 
Na policzkach czułem przerażający mróz, jakby moja skóra pękała. To samo czułem w sercu. Jak gdyby powoli umierało.
Razem z Tobą.
 Otarłem krew z Twojej wargi i naiwnie pocałowałem zmartwiałe usta, raz za razem błagając Cię, byś się obudził. 
 - Nie odchodź, nie zostawiaj mnie, słyszysz?! - panikowałem - Nie możesz, nie rób mi tego. Otwórz oczy, błagam, obudź się...
Zaniosłem się gorzkim płaczem. Położyłem głowę we wgłębieniu na Twoim obojczyku.
Znów jak przez mgłę słyszałem, że ktoś coś mówi. Nie do mnie. Być może gdzieś dzwonił? Brzmiało to jak jakaś relacja. 
Udawałem, że tego nie słyszę. Oznaczało to tylko jedno - ktoś tu przyjedzie i odbierze mi Cię na zawsze. 
- A... - usłyszałem cichy, niepewny głos tuż koło lewego ucha.
Twoje powieki były ledwo uchylone a wzrok zamglony. Spoglądały na mnie szare, pozbawione życia oczy. Sinymi ustami łapałeś w dziurawe płuca powietrze.
 Moje oczy powiększyły się. nagle nabrałem nadziei. Pogładziłem Twój policzek.
 - Nic nie mów... Uratuję Cię - szeptałem przez łzy. 
 - N... nie, już za późno - nabrałeś desperacko powietrza. Wyglądałeś, jakby każda cząsteczka tlenu była dla Ciebie trucizną, jakbyś się nim dławił. Obraz rozmył mi się pod wpływem napierających na powieki łez - Prze... przepraszam. Kocham cię - zamknąłeś oczy, jednak wciąż starałeś się oddychać.
 Ścisnąłem Twoją dłoń, dotykając jednocześnie Twojej piersi tuż nad sercem. Czułem jego nieregularne, histeryczne bicie.
 - To on ci to zrobił? Mam rację? - panikowałem.
Poczułem nagłe szarpnięcie. Ktoś odciągał mnie od Ciebie. Zacząłem gorączkowo wołać Twoje imię. Wyrywałem się z silnego uścisku. Na próżno.Widziałem jedynie Twój blady, przepraszający uśmiech, spod półprzymkniętych powiek. Błagałem, bym mógł po raz ostatni Cię objąć. 
- Powiedz mi! - krzyczałem, wiedząc jednak, że to nic nie da - Nie możesz odejść, to się nie może tak skończyć! Chcesz dać mu tą satysfakcję? Odpowiedz! 
 Mężczyzna złapał mnie mocniej i siłą posadził na najbliższej ławce. Następnie widok zasłonił mi inny mężczyzna w kitlu, niosący w rękach defibrylator. Słyszałem uspakajające mnie słowa. Nie chciałem jednak ich słuchać. Nic do mnie nie docierało. 
Odtrąciłem lekarza i poderwałem się z ławki, jednak ten szybko chwycił mnie za przedramię i posadził z powrotem, zdecydowanym ruchem. Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
Zrozumiałem. Przez moją głupotę mogło im nie udać się Ciebie uratować. Nie wybaczyłbym sobie. Postanowiłem wciąż czekać, powtarzając w myślach jak mantrę te same słowa: "nie umieraj". 
 Nie wiedząc kiedy, oparłem głowę o ramię lekarza, szlochając bezgłośnie. 
 - Uratujcie go... - wyszeptałem w pewnej chwili - On musi być szczęśliwy, obiecał mi... 
 - Będzie. Proszę się nie martwić.
 Słowa mężczyzny jednak nie działały na mnie kojąco. Był w nich pewien fałsz. Miałem wrażenie, że jest to wyuczona regułka, którą powtarza zawsze w takich sytuacjach. 
Ile śmierci już widział? Jak bardzo dla niego obojętne było to, co teraz się działo? Nie chciałem teraz o tym myśleć. 
Myślami skupiałem się na Tobie - moim Maleństwie, które umierało kilka metrów ode mnie.
  Po kilku minutach zauważyłem ruch w miejscu, w którym leżałeś. W momencie, w którym lekarz podnosił się ze śniegu, dotarł do mnie ostry, metaliczny zapach krwi. 
Nie patrzyłem jednak na Ciebie. Nie potrafiłem. 
Przepraszam.
 Czułem, jak moja dusza rozsypuje się na drobne kawałki. Jakby moje wnętrze pochłaniane było przez śmiercionośny płomień. Chociaż żyłem, czułem się martwy w środku. 
  Utkwiłem martwy wzrok w mężczyźnie stojącym nad Tobą. Nie odzywał się, jednak wiedziałem, co ma mi do przekazania.
Poczułem, że robi mi się niedobrze. Mój żołądek zaczął robić fikołki, po czym po prostu się zbuntował. Podniosłem się z ławki i odbiegłem najdalej jak potrafiłem. Zawartość mojego żołądka zabarwiła śnieg. Czułem gorzki smak żółci w ustach. 
Nie mogę uwierzyć, że Cię straciłem. Jedyny sens mojego życia poza muzyką... Nie. Byłeś dla mnie o wiele ważniejszy.
Myśl o tym, że Cię już ze mną nie ma, że nigdy już nie będę mógł cię objąć, przyprawiała mnie o kolejne torsje, które bezskutecznie starałem się kontrolować. Kwas wypalał dziury w moim przełyku, łzy cisnęły się do oczu i jedyne o co w tamtej chwili błagałem to, by moje życie jak najszybciej się skończyło.
 Usiadłem na śniegu, nie zważając na to, ze jest zimny i mokry. Oparłem rękę na kolanach, twarz schowałem w dłoniach. 
Patrzyłem pustym wzrokiem w przestrzeń. Lekarz, który wcześniej odciągnął mnie od Ciebie, podszedł i pomógł mi stanąć w pionie. Nie opierałem się. Pozwoliłem, by poprowadził mnie do karetki. 
Kątem oka widziałem dwóch innych mężczyzn, pakujących do pojazdu czarne zawiniątko. Nie chciałem myśleć, że to byłeś Ty. Twoje ciało. 
Jednak już nie płakałem. Być może dlatego, że nie miałem siły. Albo dlatego, że razem z Tobą odeszły wszystkie moje uczucia. Wszystko co miałem było martwe. Tak jak i Ty.
Moja twarz nie wyrażała żadnych emocji. Czułem, że robię się obojętny na wszystkie zewnętrzne bodźce.    Głos lekarzy i policjantów otaczał mnie z każdej strony, jednak nie docierał do mnie. Nie wiem, co mówili. Nie pamiętam, co im odpowiadałem. Jedynym słowem, które opisywało mnie w tamtej chwili była apatia. Przerażająca bierność wobec otaczającego mnie świata. 
 Nie pamiętam Cię. 
Czy fakt, że kiedykolwiek istniałeś nie był jedynie snem? Czy krew, która zabarwiła moje ubrania była Twoją krwią? Nie wiem. Czułem, jakby Twoje istnienie było jedynie snem. Jakby rzeczywistość uderzyła mnie prawdą prosto w twarz. Kim byłem bez Ciebie? Pustym naczyniem, przeżywającym każdy dzień z gasnącą nadzieją, że kiedykolwiek wrócisz. Że, jeśli zasnę, znów Cię ujrzę - całego i zdrowego. Nie potrafiłem odróżnić przeplatających się między sobą dwóch wymiarów - tego, w którym byłeś razem ze mną oraz tego, w którym umarłeś. Który z nich był kłamstwem?
 Siedząc na naszej wspólnej kanapie wpatrywałem się tępo w nasze wspólne zdjęcie, znów nie mogąc pojąć, dlaczego nie ma Cię ze mną. Dlaczego On zemścił się na Tobie? Czemu nie ukarał mnie? Może tak naprawdę nigdy nie miałem z tym nic wspólnego? Może było to kolejnym dowodem na to, jak starałem się za wszelką cenę przejąć na siebie Twój smutek? Może było nam to przeznaczone do końca życia...Wiedziałem jedno - nie zemszczę się. Robiąc to zachowałbym się tak jak On. Wiedząc, jak go nienawidziłeś nie mógłbym się na to zdobyć. Wtedy Twoja nienawiść dosięgłaby również mnie. Może było to egoistyczne, ale ja do końca życia chciałem mieć pewność, że kochasz mnie tak, jak ja kochałem Ciebie.
  Wiesz...? Nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie.Może dlatego właśnie postanowiłem, że jest tylko jeden sposób, aby to wszystko zakończyć. W pewnym sensie Ci zazdrościłem. Czułem, że jesteś szczęśliwy. A co ze mną? Balansowałem na krawędzi życia i śmierci, świadomości i snu.Nie chcę być dłużej jedynie pustym ciałem. Chcę odnaleźć swoją duszę, która podążyła za Tobą. Czułem, że błądzi gdzieś, szukając Cię, obciążona brzemieniem ogromnej rozpaczy.Znajdę Cię.
 Bezwiednie podniosłem się z kanapy i ruszyłem w stronę kuchni. Z makabryczną wręcz obojętnością wyciągnąłem z szuflady największy kuchenny nóż, po czym pewnym krokiem skierowałem się w kierunku schodów prowadzących na dach naszego budynku mieszkalnego. 

Nie zamknąłem za sobą drzwi. Nie było to koniecznością. Nie obejrzałem się za siebie. Miałem wrażenie, że schody nie mają końca. Zupełnie jakby starały się utrudnić mi wykonanie mojego planu, kazały zawrócić i zacząć życie od nowa. Ale ja nie chciałem tego. Życie bez Ciebie to pusta egzystencja. 
W końcu dotarłem na górę. Mroźne powietrze owionęło moje półnagie ciało. Nie było mi jednak zimno. Z nieba spadał płatki śniegu, które co jakiś czas przecinane były zimną, stalowa kroplą deszczu. Zupełnie, jakby niebo płakało za mnie, dzieliło ze mną mój smutek, starając się ulżyć mi chociaż trochę. 
 Stanąłem na krawędzi dachu. 
 - Czekaj na mnie - przemówiłem głośno, pozwalając wiatrowi ponieść moje słowa do nieba.
 Do Ciebie.
Wziąłem głęboki wdech. Trzymając oburącz nóż, nakreśliłem dłońmi w powietrzu półkole, po czym wbiłem ostrze w podbrzusze. Zakasłałem, z moich ust chlusnęła obficie krew.
Starając się nie upaść, trzęsącymi się rękoma pociągnąłem za trzon noża w górę, rozrywając skórę i wnętrzności aż do żeber. 
Poczułem, że moje nogi robią się miękkie. Oczy przesłoniła mi szkarłatna zasłona. Zamknąłem je i przechyliłem się ostatkiem sił do przodu.
Na chwilę poczułem się lekki. Jakbym uwolnił się od wszelkich trosk.
 Ból ustępował, odczuwałem jedynie dotyk wiatru na ciele. Był przyjemny, spadanie przyniosło mi pewną ulgę. 
  Potem była już tylko ciemność.

  Czekaj na mnie.
_________________

E he he he. Zabawne, co? ;A;
Ciekawe, czy zgadliście piosenkę XD
Jeżeli ktoś jest ciekawy, chodziło mi o  
tą konkretnie

Ok, to tyle na dzisiaj :)

 
WSZYSTKIE WYDARZENIA PRZEDSTAWIONE W TYM OPOWIADANIU SĄ WYMYSŁEM CHOREGO MÓZGU AUTORKI I CZYSTKĄ FIKCJĄ LITERACKĄ~

7 komentarzy:

  1. Owwwwwwwwww
    Zakochałam się w tym opowiadaniu
    Takie lubię najbardziej <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się *---* Nawet nie zdajesz sobie sprawy XD To opowiadanie chodziło mi po głowie od dłuższego czasu i napisanie go było dla mnie sporym wyzwaniem... Cieszę się, że ci się podoba :D

      Usuń
  2. A ja chamsko przekopiuję to, co pisałam Ci na fb:
    No więc tak, wybacz, ale nie jestem w stanie dzisiaj płakać, więc łzy nie poleciały, ale zakręciła mi się łezka w oku. Napisane bardzo dobrze, parę powtórzeń było, ale to już poprawiłam xD Fabuła jak dla mnie bardzo ciekawa i dużym plusem jest pisanie to w formie bezpośredniego zwrotu, czy listu do tej osoby. No i co ja jeszcze mogę napisać? Było bardzo dobrze, podobało mi się i było... inne. A to najważniejsze :D
    No i co tu więcej dodawać, prawda? ;) Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja płakałam przy przepisywaniu, zresztą mówiłam ci ;A;
      Potem feelsy i poczucie winy nie dawały mi zasnąć. Znaczy, duży udział w mojej bezsenności ma zbliżająca się pełnia, ale ćśśś XD

      Dziękuję jeszcze raz za cierpliwość *____________________*

      Usuń
  3. No więc miałam piękny komentarz długi sensowny, byłam nie na swoim koncie skasowało się 2 razy i mam tego dość. -,- Takoż w skrócie:
    Zajebiste, podoba mi się, jest niesamowicie realistyczne i pięknie napisane. Gratulacje =^.^=

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybaczam ci, twój rzyg tęczą w szkole mówił sam za siebie XD
      jednak dalej uważam, ŻE MI TO NIE WYSZŁO. >__<

      Mimo wszystko dziękuję <3

      Usuń
  4. Jest piękne. Podziwiam Cię za lekkość pisania i rozbudowane słownictwo - językowo opowiadanie jest naprawdę świetne. Treść jest piękna, opis flaków nie stanowi głównego zamysłu utworu, a całość wzrusza. Czuję się dogłębnie poruszona i życzę dużo weny ^^

    OdpowiedzUsuń