niedziela, 27 kwietnia 2014

"Nienawidzę..." 1/3, Mejibray

Jezu... Chyba nigdy wcześniej nie utożsamiałam się aż tak bardzo z moim bohaterem.
Wiecie co? Tak właśnie niedawno zauważyłam, że przynajmniej jeden bohater w każdym moim opowiadaniu ma przynajmniej jedną cechę pozwalającą mi się z nim utożsamić. najlepsze jest to, że tworząc ich robię to nieświadomie.
Właściwie Koichi jest tutaj... Taką małą, różowowłosą, męską(? XD) kopią mnie. WIĘC PRZY OKAZJI MOŻECIE MNIE POZNAĆ, WSPÓŁCZUJĘ XDDDDDD

Jak już słusznie zauważyliście, dzisiaj Mejibray *-* Bo w polskich internetach mamy deficyt opowiadań o tym zespole a szkoda.

Paring: Koichi x Tsuzuku (bo jest, jakby na to nie patrzeć idealny <3), chociaż jeszcze nie w tej części, ale jest to paring przewodni. I coś jeszcze, ale nie zdradze bo spoiler :)))) Przekonacie się czytając ;)
Ostrzeżenia: zryty mózg autorki, przemyślenia Kojczana, wulgaryzmy.
I tak myślę, że to opko lepiej oznaczyć jako +18. Żeby nie było, chociaż wiem, że wszyscy macie to głęboko :)))) A dlaczego tak? Zobaczycie, mam nadzieję, że wam się spodoba~
(NIE WIEM JAK WY, ALE JA MAM SKOŃCZONE 18 LAT, WIĘC UMYWAM RĘCE XDDDD),
To jest... Jakaś dziwna parodia, mój wen wrócił z Nienacka w wyśmienitym humorze i wymyślił... to. Przepraszam was za niego, nawet nie chcę wnikać, co on tam robił przez tyle czasu, ale słoneczko mu chyba przygrzało zbyt mocno.
Beta: Agnieszka.

Dziękuję za pomoc <3 <3 <3


Za bardzo się rozpisuję w tych wstępach >__<
I tak nikt tego nie czyta, desu-ne~?

+ polecam czytać to opowiadanie przy TEJ piosence :))

I zrobię coś, czego nie robiłam nigdy wcześniej, czyli "pomogę" wam w pewien sposób zrozumieć to co napisałam, zobaczycie w miarę czytania co mam na myśli ;)

_________________________


[Koichi]


 Znowu mnie unikasz.

Pajac z ciebie...

  Jeżeli mnie nie lubisz, lub moja obecność tak bardzo ci przeszkadza to powiedz mi to prosto w oczy i nie rób głupich podchodów. Jesteś dorosły, nie zachowuj się jak dziecko.



  Dzisiaj w nocy znów nie mogłem zasnąć...



~*~



 Pełen energii żywego trupa wszedłem do naszej sali prób. Była niewielka, ciasna wręcz, ale przytulna. Ścianę naprzeciwko perkusji zdobiło ogromne lustro, przy którym często robiłem sobie zdjęcia (don-don-don~, dop.aut. ). Tsuzuku zawsze wtedy śmiał się ze mnie a reszta zespołu nazywała księżniczką. Za każdym razem, kiedy wchodziłem do tej sali byłem uśmiechnięty, radość gdyby mogła, zapewne rozsadziłaby mnie od środka.

Jednak nie tym razem.
 Wszedłem do pomieszczenia spowity ciemną chmurą, będącą mieszaniną niewyspania i złego humoru, który po części wynikał z pierwszego czynnika. Meto i MiA dowcipkujący na kanapie zamilkli na mój widok. Nasza własna zespołowa Lalka Barbie spojrzała na mnie z przestrachem. Jak zwykle pocieszający...

 - Koichi, źle wyglądasz - Dzięki za informację, nie wpadłbym na to - Spałeś w ogóle?

Prychnąłem na niego i odwróciłem się do nich plecami w celu odłożenia basu na stojak. W lustrze widziałem, jak wzrokiem porozumiewa się z perkusistą, który z  rezygnacją wzruszył ramionami. Następnie MiA nachylił się nad niebieskowłosym i szepnął mu coś do ucha. Miałem tego nie usłyszeć, jednak wychwyciłem słowo klucz.

 - A niby co ma z tym wspólnego Tsuzuku?! - wybuchnąłem - Pełnia jest ślepy debilu, PEŁNIA. Doskonale wiesz, że nie mogę wtedy spać.

 Ze zdziwieniem zauważyłem, że kłamstwo wychodziło mi dość dobrze.

Odwróciłem się na pięcie z zamiarem wyjścia na zewnątrz i zapalenia, ale mój nieprzeciętnie inteligentny plan legł w gruzach z chwilą, w której zderzyłem się z czymś twardym i z hukiem wylądowałem na podłodze.
Zapewne mój epicki upadek był widowiskowy nie tylko z mojego punktu widzenia, ponieważ za plecami usłyszałem, jak połowa naszego zespołu niemal dusi się od tłumienia nieudolnie śmiechu.
 - Koichi co ty odpierdalasz od samego rana? - wielka czarna postać patrzyła na mnie złowrogo.
 - T... Tsuzuku... - zająknąłem się, po czym szybko ogarnąłem, że siedzę okrakiem na ziemi, z twarzą na wysokości paska od jego spodni.
Poczułem, że pieką mnie policzki. Szybko wstałem i starając się zachować poważny wyraz twarzy otrzepałem tyłek spoglądając na niego z wyższością.
 - A ty co, nie widziałeś, że idę?
Zadarłem głowę do góry i nie patrząc na nich, z miną obrażonej arystokratki wyszedłem pewnym krokiem z pomieszczenia. Mijając go widziałem, jak wzdycha zrezygnowany.
 Usiadłem na jednym ze stopni schodów prowadzących do budynku naszej wytwórni.
Litości, zachowuję się jak baba...,” pomyślałem, chowając twarz w dłoniach.
 Po kilku minutach spojrzałem w delikatnie zachmurzone niebo i westchnąłem. Włożyłem rękę do kieszeni, potem drugiej w poszukiwaniu moich fajek.
Figa z makiem.
 Kieszenie były puste. Nie tylko fajki, ale i telefon zostały w kurtce, w budynku. Mógłbym zadzwonić po Meto, ale jestem skończoną sierotą, której nikt nigdy nie zapoznał z instrukcją obsługi mózgu.
Zarzuciłem piękną, poetycką wiązanką, rozsiadając się wygodniej na nieco zimnych schodach. Portfela też nie wziąłem...
 Czując, dotyk zimnego kamienia na tyłku po kilku minutach postanowiłem w końcu wspaniałomyślnie wrócić do sali. Jednak zanim zdążyłem porządnie wstać i nacisnąć klamkę, drzwi otworzyły się miażdżąc mój piękny nos.
  - Kurwa... - warknąłem, sam nie wiedząc jeszcze, do kogo.
 - Wy... wybacz mi, Ko-chan... - mogłem się spodziewać, że to Ślicznotka będzie próbowała mnie sabotować. Właśnie twarz Mii pojawiła się w szparce między drzwiami a framugą. Wyglądał na wystraszonego. O dziwo.
 - Czego chcesz? - burknąłem na niego, powstrzymując się od wytoczenia cięższego kalibru w postaci pięści. Dłońmi rozmasowywałem bolący nos.
 - Koichi... - w prezencie dostałem od niego spojrzenie pełne politowania. Jak milutko - Czym ty się tak przejmujesz, hm?
Zmiażdżyłeś mi nos, ośle.
Nie odezwałem się jednak, wzruszyłem tylko ramionami. Blondyn szukał czegoś gorączkowo w kieszeniach. Szczerze mówiąc bałem się, co z nich wyciągnie, on tylko wygląda niewinnie a tak naprawdę to diabeł wcielony i wredny intrygant. Złożyłem ręce na piersi i ze sceptycznym wyrazem twarzy czekałem na rozwój wydarzeń. MiA po chwili znalazł to, czego szukał i zadowolony z siebie podał mi białe pudełeczko.
 - Przecież ty nie palisz - zmierzyłem go, mrużąc z krytycyzmem jedną brew.
 - To od Tsuzuku. Powiedział że mam ci je przynieść, bo z głodu nikotynowego możesz jeszcze kogoś zabić. A tak swoją drogą te wagony fajek na twoim biurku...
Nie dałem mu dokończyć, odtrącając jego dłoń i mijając go bez słowa. W pewnym sensie to, co powiedział mnie zabolało.



  - Co ty sobie wyobrażasz?! - Tsuzuku syknął na powitanie, gdy tylko wszedłem do sali prób - Jutro koncert a ty fochy stroisz. Nie po to-

 - Daj mi spokój. Zaczynajmy tą próbę, jestem zmęczony.

 - Jesteś nieodpowiedzialny - odparował chwytając za mikrofon, którym wymierzył w moją stronę.

 Te kilka godzin spędzonych na próbie niezmiernie się przeciągało. Dlaczego przed koncertami zawsze musieliśmy tam tak długo siedzieć? Spojrzałem na zegarek. Jeszcze tylko dwie godziny. Chyba prędzej tu umrę, niż doczekam do końca... Miałem dość, frustracja sięgała poziomu, w którym ostrzegawczo zaczęła świecić się czerwona kontrolka sygnalizująca nadchodzący wybuch. Czułem się jak bomba zegarowa na nogach. Powinienem wystrzelić się w kosmos, tak dla bezpieczeństwa otoczenia.

 - Kurwa Koichi, skup się - Tsuzuku upomniał mnie któryś z kolei raz tego dnia. Jego wzrok zmroził mi krew w żyłach. Przeszywający chłód owionął mnie z każdej strony. Zadrżałem.
Desperacko rozejrzałem się w poszukiwaniu wsparcia. Meto, wieczny przydupas Tsuzuku, wzruszył tylko ramionami dając mi do zrozumienia, że zgadza się z liderem. Za to MiA patrzył na mnie z pewnego rodzaju boleścią.
Policzyłem szybko do dziesięciu.
 Widziałem, że Tsuzuku traci cierpliwość. Purpura spowijająca jego twarz z godziny na godzinę była coraz bardziej intensywna. MiA też to zauważył, dlatego w ostentacyjny sposób z pokazową troską podszedł do niego, szepnął mu coś do ucha a następnie pocałował delikatnie w policzek. Widziałem, jak twarz wokalisty rozjaśnia się, jak wstępuje na nią szeroki uśmiech.
 Poczułem dziwne ukłucie. Miałem dość. Czując, jak łzy napływają mi do oczu opuściłem głowę, pozwalając  różowej kurtynie grzywki zakryć twarz. Z cichym "zaraz wracam" odłożyłem bas na stojak i skierowałem się do toalety.
 Czy byłam zazdrosny?
Kurczę, przecież zawsze wolałem dziewczyny. Więc czemu Tsuzuku... Może błędnie to interpretuję? Biorę niestrawność lub zgagę za coś o wiele poważniejszego?
 Jednak sposób, w jaki mój organizm reaguje na niego przeczył tej tezie: moje serce, które sprawiało wrażenie, jakby koniecznie chciało wyswobodzić się z ciepłych, opiekuńczych objęć klatki piersiowej, gdy tylko brunet pojawiał się w moim polu widzenia; Dziwne kłucie w podbrzuszu, gdy MiA zbliżał się do niego - czym było, jeśli nie właśnie zazdrością? Tylko w jakim stopniu zazdrość ta się przejawiała? Czy była to po prostu zwykła chęć bycia częścią tych zawiłych stosunków między nimi, gdy bawili się razem na scenie a ja stałem na uboczu zapomniany przez mój własny zespół? Czy może po prostu potrzebowałem bliskości i jakimś dziwnym trafem potrzeba ta skupiła się własnie na Tsuzu..?
 Moim zachowaniem przeczyłem jednak sam sobie. Od kilku tygodni byłem dla niego oschły, trzymałem go na dystans. Stosunki między nami pogorszyły się. Z początku nie chciałem przyjąć do siebie tej informacji. Odrzucałem myśl, że Tsuzuku mógłby mi się podobać. Ale to przysparzało mi jeszcze więcej bólu, dlatego z czasem pogodziłem się z tym. Wiele mi to jednak nie ułatwiło, cierpiałem nadal.
 Wokalista i gitarzysta. Para idealna, takie przyciągają więcej fanek. Basiści są nudni. MiA i Tsuzuku zawsze na scenie dawali z siebie wszystko, byli świetnymi aktorami.
...A może nie tylko?
Tak, ich zachowanie poza sceną coraz bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że są parą również w życiu prywatnym. Nigdy co prawda ich o to nie spytałem, po prostu wyciągnąłem wnioski. Czy błędne? Nie sądzę...
 Osunąłem się na zimne kafelki i schowałem głowę między kolanami. Poczułem łzy, które znów pchały się spod moich powiek na wolność.
Nienawidzę cię, Tsuzuku...
 Chwilę później moja samotność została brutalnie zgwałcona przez natręta, który wszedł do łazienki. No tak, sam jestem sobie winien, mogłem zatrzasnąć drzwi. Następnie usłyszałem dźwięk przesuwanego rygla. Przełknąłem ślinę i spojrzałem przed siebie. Stał tam MiA. Oczywiście. Patrzył na mnie z założonymi na piersi rękoma.
 - Idź sobie - warknąłem cicho, chowając znów twarz.
Nie odpowiedział. Zbliżył się do mnie, nawet nie zauważyłem kiedy i szarpnął za rękaw do góry przygważdżając do umywalki silnym uchwytem. Spojrzał wyzywająco prosto w moje wystraszone oczy.
 - Sierota z ciebie, Koichi - zaśmiał się i złożył na moich ustach brutalny pocałunek. Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia - Jak tak dalej pójdzie ktoś sprzątnie ci go sprzed nosa.
Poczułem, jak jego ciepły oddech owija moją twarz. I coś jeszcze...
 - M... MiA?! Co ty robisz? - odrzuciłem jego dłoń dobierającą się do moich spodni. Policzki piekły niemiłosiernie.
  - Jak to "co"? Odpakowuję Tsuzuku jego prezent, nie powinien się pogniewać.
 - Jaki prezent? Co ty gadasz? - patrzyłem na jego diabelny uśmiech zdziwionym wzrokiem - Jesteś pojebany, MiA. Poza tym, ktoś cię już ubiegł...
 - No cóż, więc tym bardziej Tsuzu nie powinien mieć nic przeciwko.
Wzruszył ramionami i oblizał lubieżnie wargi. Zdążyłem tylko pomyśleć "Co ma z tym wspólnego Tsuzuku?", zanim zbliżył się do mnie i nasze usta znów złączyły się w kolejnym dziwnym, pełnym pożądania pocałunku.
MiA wykorzystał fakt, że byłem mocno rozkojarzony jego zachowaniem i rozsunął moje wargi językiem, wpychając go do środka i jednocześnie popychając mnie mocniej na umywalkę (o, takie coś sobie wyobraźcie, tylko większe, dop. aut.), z moich ust machinalnie uciekło westchnięcie, na co MiA zaśmiał się złośliwie, nie przerywając pocałunku, błądząc dłońmi pod moją koszulką. Czułem dreszcze na całym ciele.


 „Jesteś podły, MiA...” pomyślałem, gdy odpiął guzik u moich spodni.
Na tym jednak tymczasowo poprzestał. Odczepił się od moich ust, by jednym zgrabnym zrzucić ze mnie górną część garderoby. Przejechał dłonią po mojej nagiej klatce piersiowej, na której następnie zostawił serię pocałunków.

 Dotyk zimnych kafelek na nagiej skórze chłodził moje rozpalone ciało.

Czyje imię krzyczałem?




[Tsuzuku]



 - Meto... Słyszysz to? - zwróciłem się do perkusisty, czytającego na kanapie ze znudzonym wyrazem twarzy jakąś mangę.

Przerwał na chwilę, utkwił wzrok w jakimś bliżej nieokreślonym punkcie na ścianie, wzruszył ramionami i powrócił do przerwanej lektury.

 - Nie słyszysz? Co jest z tobą nie tak? - spojrzałem na niego krzywo.
Znów usłyszałem tłumiony krzyk.
 - Tsuzuku do kurwy nędzy... - Meto wywrócił oczami - Znowu ci się jeden z tych twoich filmów włączył, dałbyś sobie spokój przynajmniej w godzinach pracy.
 - To nie ja! - uniosłem dłonie do góry - Laptop leży wyłączony na kanapie. Mówiłem ci, że coś słyszałem, nie podoba mi się to.
 - Bo cię tam nie ma? - prychnął sarkastycznie i obdarował mnie pobłażliwym spojrzeniem.
 - Pieprz się, Meto.
 - Widzisz? O tym właśnie mówię. Automatycznie gadasz takie rzeczy.
Zaczął zwijać się ze śmiechu na kanapie, z której po chwili spadł. Nic sobie z tego nie zrobił, widać froterowanie podłóg weszło mu w nawyk.
 Machnąłem na niego ręką, po czym złapałem lekką kurtkę i wyszedłem na zewnątrz.
Miałem nieodparte wrażenie, że to Koichi i MiA siedzą w łazience i świetnie się bawią, przyprawiając mnie o zawał. Te odgłosy... Niby co to mogło być? Nasuwało się tylko jedno skojarzenie. Albo mam tak spaczony umysł i po prostu naoglądałem się filmów pornograficznych.
Stop, Tsuzuku!
Przecież Koichi to cnotka-niewydymka, Największe niewiniątko w zespole...
Zresztą, czym ja się przejmuję, są dorośli.
Niech robią co chcą, byleby tylko mnie to nie dotyczyło.
Bo nie dotyczy, prawda...?




[Koichi]



 - Tsuzuku! - z mojego gardła wydobył się niekontrolowany krzyk.

Moją twarz oblał soczysty rumieniec, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że to nie we włosach  wokalisty trzymam dłoń, że nie on stoi przede mną i że z całą pewnością nie jego imię powinienem wykrzyczeć w ekstazie. Zrobiło mi się niezwykle głupio.

MiA puścił mnie i pozwolił, bym osunął się na zimny kafelkowany blat umywalki (tak, wszystko działo się na tym biednym blacie ;-;, dop. aut.), dysząc ciężko.
 - Wiedziałem - uśmiechnął się triumfalnie.
 - Zrobiłeś to specjalnie... - patrzyłem na niego nienawistnie - jesteś perfidny, MiA.

 - Chciałem ci tylko pomóc - wzruszył ramionami, po czym zaczął się ubierać - Widziałem, jak bardzo byłeś sfrustrowany.

 - Akurat jesteś ostatnią osobą, którą posądziłbym o dobre intencje - prychnąłem - Pomóż mi, nie możemy tego tak zostawić.

 Podniosłem się do pionu.

Czułem pulsujący ból, rozsadzający dolne partie ciała.
 - Jesteś brutalny... - wyjęczałem, gdy już udało mi się stanąć na nogach - Wiesz, nikt nie lubi tak bez przygotowania... I ostrzeżenia.
 - Nie martw się, nie wygadam Tsuzu, że wołałeś jego imię, podczas gdy to ja cię-
 - Zamknij się! - przerwałem mu, rumieniąc się mocno (Kojczan taka tsundere... dop. aut.) - i nie zmieniaj tematu, nie o tym mówiłem...

 - Strasznie słodki jesteś, gdy tak nadymasz te czerwone policzki - MiA zabawnie przekrzywił głowę na bok.
Po chwili podszedł do mnie i ucałował lekko prawy policzek.

Ten pocałunek był czysto przyjacielski, nie skażony żadną chęcią zysku z jego strony. Nie miał w tym interesu. Po prostu był. Zdałem sobie sprawę z tego, że mam w nim sojusznika, którego cały czas odrzucałem.

To co zrobił miało mi coś po prostu udowodnić. Ze wstydem przyznaję, że mu się udało.

 - MiA... - zwróciłem się do gitarzysty, który spojrzał na mnie zaciekawiony - W każdym razie, dziękuję ci.

 - Za to że cię napastowałem i praktycznie zgwałciłem?
Znów się śmiał. Czemu mówienie takich rzeczy przychodzi mu z tak wielką łatwością? Bezwstydnik...
 - Poniekąd... - opuściłem wzrok z zakłopotaniem - Za uświadomienie mi czegoś.
 - Polecam się - Pan Idealna Twarz uśmiechnął się w niezwykle szczery i niewinny sposób sprawiając, że niemal zapomniałem o tym, co działo się kilkanaście minut wcześniej.
 Postanowiłem powiedzieć o wszystkim Tsuzuku. Najwyżej wywali mnie z zespołu, ale był to jedyny sposób, żebym nie czuł się winny, że coś przed nim ukrywam.
Jutro po koncercie.
Weź się w garść, Koichi.
 Ubrałem się, posprzątaliśmy i wróciliśmy do sali prób, gdzie zastaliśmy jedynie znudzonego życiem Meto, siedzącego na kanapie.
 Z chwilą naszego wejścia do pomieszczenia, perkusista otworzył szeroko oczy:
 - Jakiś ty rumiany, Koichi - skomentował, z kretyńskim wyrazem twarzy wyciągnął w moją stronę palec wskazujący.
 - Ten palec to sobie do dupy wsadź - odpyskowałem, siadając koło niego.
Uderzyłem się z otwartej dłoni w czoło, gdy zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo nie na miejscu był mój komentarz. MiA zaczął się histerycznie śmiać. Złapał się za brzuch i uklęknął na podłodze starając się złapać oddech. To, co powiedziałem nie wydawało mi się aż tak zabawne, ale byłem świadom tego, jak bardzo spaczone było jego poczucie humoru. Podziwiałem paletę barw malującą się na jego twarzy - kolory przechodziły pięknie od purpury, przez lekki fiolet aż do jasnobłękitnego. Bałem się, że konieczne będzie wezwanie karetki.
Przez kolejne kilka minut blondynka wycierała podłogę a Meto, nie wiedząc co złego powiedział, z głupim wyrazem twarzy sondował swój palec wskazujący, próbując zrozumieć zaistniałą sytuację, co kilka sekund spoglądając nieufnie na kulącego się na panelach Mię.
 - Wariatkowo... - podsumowałem, spoglądając na zegarek.
 Było kilkanaście minut po czternastej. Czyli próba oficjalnie się skończyła. Tsuzuku nie wracał ani nie dzwonił, nigdzie nie było też jego rzeczy.
Zaciekawiony wyjrzałem przez okno. Tak, jak przypuszczałem, jego miejsce parkingowe również stało puste.
Wzruszyłem ramionami. Nie będę tu na niego czekać, jak będzie miał pretensje że wyszedłem to mu nawrzucam. Swoją drogą...
Zamarłem. A co, jak wszystko słyszał?
Nagle zapragnąłem zmyć się ze studio jak najszybciej, chcąc uniknąć bliskiego spotkania trzeciego stopnia z wokalistą. Ze strachem zauważyłem, że mój genialny plan mógł legnąć w gruzach, jeśli brunet faktycznie słyszał, co robiliśmy z Mią w łazience.
Jak nic wyzwie mnie od dziwek.
W jednej chwili to wszystko, co działo się przed chwilą, co wydawało mi się mieć ogromny sens, zupełnie go straciło. MiA chciał dobrze, ale ja jak zwykle stchórzyłem. Czemu nie powiedziałem mu wcześniej? Pajac ze mnie, zjebałem to.




_________________________

Koichi - chodzący rumieniec (y)

STWIERDZAM ŻE MOI BOHATEROWIE ZA DUŻO MYŚLĄ. Kiedyś zrobię z jakiegoś jrockowca filozofa, to będzie beka stulecia >__<

Na dzisiaj tyle wystarczy, zostawiam was z lekkim niedosytem (mam nadzieję) XD
WSZYSTKO WYTŁUMACZĘ W CZĘŚCI DRUGIEJ *diabelski śmiech*

rejpfejs Mii na koniec, co by się wam dobrze spało XD




WSZYSTKIE WYDARZENIA PRZEDSTAWIONE W TYM OPOWIADANIU SĄ WYMYSŁEM CHOREGO MÓZGU AUTORKI I CZYSTKĄ FIKCJĄ LITERACKĄ~










piątek, 25 kwietnia 2014

~~~~~~

Dzisiaj bez żadnego opowiadania : ( Wiem, nikt nie lubi i nawet nie czyta tych postów XD

Chciałam tylko podziękować blogom psycho-fiction i yaoi-by-kasiula za polecenie mojego i za te kilka wyświetleń <3 Pokazuje mi to, że jest ktoś, kogo moje wypociny chociaż trochę zainteresowały, dziękuję :)
Postaram się wejść na wasze blogi i jakoś odwdzięczyć ;)











(jednak komentarzy dalej nie ma ;; JAK JA MAM PISAĆ, NO JAK ;A;)




poniedziałek, 21 kwietnia 2014

"Tylko mój" (Ruki x Uruha)

Dzisiaj bez bety bo mi się spieszyło ;; Notka dla Mitani XD
Może oddam potem do zbetowania ><
Anyway, nie wystraszcie się tego jest późno w nocy a ja mam fazę ;;
I pisze to na szybko xD
Możecie to uznać za prequel do "Nauczę cię kochać".

Powiem wam, że to było dla mnie wyzwanie O___o Pierwszy raz napisałam... coś takiego (ten "gwałt" w wyżej wymienionym opowiadaniu się nie liczy XD), nie jest jakoś szczegółowo, bo Kerush nie potrafi pisać takich rzeczy XD
WIECIE NIE KAŻDY JEST GEJEM I WIE JAK TAKIE SCENY WYGLĄDAJĄ. Dlatego nie ma harda, proszę was o wyrozumiałość.

Ogólnie jest dość krótko, nie rozczulam się nad fabułą. MIAŁAM SIĘ SKUPIĆ NA GWAŁCIE (y)


Paring: Ruki x Uruha
Ostrzeżenia: Gwałt, bdsm, zdrobnienia (przepraszam, nigdy tego nie robię, ale tutaj to jest takie... groteskowe, musiałam XD). TO JEST SŁABE.

...Ostatnio lubuję się w brutalnych opowiadaniach ;_;

_______________________

 Blondyn oblizał wargi w niezwykle lubieżny sposób i podszedł do wyższego bruneta.
 - Uru... - mruknął mu do do ucha, jednocześnie ocierając się o niego i zahaczając subtelnie dłonią o  pasek przy jego spodniach.
 Jego oczy wyrażały czyste pożądanie. Powtórzył imię bruneta, po czym stanął na palcach i polizał jego ucho.
 - Ruki przestań, zachowujesz się jak napalona nastolatka - wyższy ze stoickim spokojem wypisanym na twarzy odsunął od siebie wokalistę - Wstydu nie masz.
- A ty serca - młodszy nadął usteczka i odwrócił się tyłem do gitarzysty.
- Ej, tylko mi nie mów że się obrażasz...
- Zastanowię się - Uniósł głowię do góry - Aha, Kou... Dzisiaj boli mnie głowa.
Wyszedł z sali prób trzaskając drzwiami.
- Ała... - skomentował inteligentnie Aoi - Okres ma czy co?
- Aoi debilu - brunet trzepnął go w głowę, po czym zaczął przeczesywać kieszenie w poszukiwaniu zachomikowanej tam, zgniecionej paczki papierosów - Po pierwsze Ruki to facet. Wiem, sprawdzałem. Po drugie, chyba właśnie jest wręcz odwrotnie, dziewczyna kiedy ma okres nie może... wiesz.
- Stary, czemu ty zawsze tak wszystko na serio. Poza tym zachowujesz się jak cnotka - zaśmiał się - Dorosły jesteś, nazywaj rzeczy po imieniu. Czasami się zastanawiam, kto w tym waszym związku nosi spodnie.
  Podczas gdy jego śmiech niósł się echem po budynku wytwórni, młodszy z gitarzystów z obfitym rumieńcem na policzkach zbierał swoje graty.
- Ja cnotka... Jeszcze wam wszystkim pokażę. Potrafię być facetem, kurcze! - narzekał cicho - Ale z ciebie przyjaciel, Aoi. "kto tu nosi spodnie?" - przedrzeźniał głos bruneta, po czym zawiesił się - Jakby na to nie patrzeć, to zawsze ja jestem na zawołanie Ru. I to ja jestem ten... "uległy". Kurczę. Następnym razem nie dam mu dominować, o!
 Z zawziętą miną uderzył pięścią w otwartą dłoń i pewnie ruszył w ciemne ulice Tokio w stronę domu.






Naprawdę się obraził..., pomyślał.
Zawsze wracali razem, nie ważne, jak bardzo Ruki byłby zły, dlatego Uruha zdziwił się, że Matsumoto nie czekał na niego pod głównym wejściem.
A jak coś mu się stało?
Jednak samochodu wokalisty, którym razem przyjechali, pod budynkiem nie było. Brunet musiał iść pieszo.
 Najkrótsza droga prowadząca do ich wspólnego mieszkania wiła się między najciemniejszymi budynkami, czasami mijając ogromne opuszczone hale po starych fabrykach. Tych Takashima bał się najbardziej. Nigdy nie wiadomo, w których z nich aktualnie przesiaduje Yakuza.
 - Złapią mnie i sprzedadzą moje piękne ciało do domu rozpusty - biadolił pod nosem, trzymając przy twarzy pokrowiec z gitarą, jako prowizoryczną tarczę na wypadek ewentualnego ataku uzbrojonej po zęby mafii - Czemu ci debile nie mogli znaleźć mieszkania bliżej studia, no czemu?! Ups.
 Zakrył buzię, zdając sobie sprawę z tego, że zachowuje się dość głośno jak na kogoś, kto usilnie nie chce zostać porwany.
 Nagle usłyszał ruch tuż za swoimi plecami.
No to zginąłem...Poczuł, jak jego serce dudni w piersi, chcąc uciec gdzie pieprz rośnie. Obrócił się energicznie, chcąc wychwycić w ciemności przynajmniej cień swojego domniemanego oprawcy, ale ten zniknął znów za rogiem. Uruha jednak, zamiast uciekać, wystawił przed siebie gitarę, którą trzymał za gryf i ruszył w stronę ocienionego miejsca.
Kretyn z Ciebie, Takashima. 
 Usłyszał śmiech. Jakby znajomy.
- Nie tam, Kouyou... Tutaj jestem, skarbie. - cień pojawił się z drugiej strony, omal nie przyprawiając biednego Uruhy o zawał serca.
Brunet podskoczył w miejscu, obracając się jednocześnie o sto osiemdziesiąt stopni.
- Na litość boską, Ruki! Życzysz mi śmieci? - złapał się za serce, dysząc ciężko.
- Nie, jeszcze mi się przydasz... - zmrużył groźnie oczy.
- Tak tak, masz rację... - gdy pierwszy szok ustąpił, wyższy wyminął go, machając na niego lekceważąco ręką - a teraz zabierajmy się stąd, nie chcę, żeby ktoś mnie tu zgwałcił...
- To się przeliczysz - wokalista szarpnął go za rękę, sprowadzając go jednym szybkim ruchem do parteru i przygniatając jego ciało do siatkowego ogrodzenia - Nie tak się umawialiśmy, Kou. Nie chciałeś po dobroci, więc teraz ja ustalam zasady.
 Oblizał ostentacyjnie wargi i siadając okrakiem na przerażonym brunecie złapał go za nadgarstki, które uniósł nad jego głowę, by następnie brutalnie przykuć je do siatki.
- Ru, co ty odpierdalasz? Oszalałeś? Puść mnie! - gitarzysta zaczął panikować i wierzgać pod napalonym blondynkiem - Nie chcę, kretynie! Co ci odbiło?
- Zamknij się! trzeba było słuchać mnie wcześniej, mielibyśmy to z głowy jeszcze w studio, ale tobie się fochów zachciało - warknął, szukając czegoś gorączkowo w kieszeni.


 Takashima krzyknąłby głośno na widok przedmiotu, który Ruki wyciągnął nagle z kieszeni, gdyby nie fakt, że ten szybko zasłonił dłonią jego usta. Starszy starał się ugryźć go, ale drobne łapki wokalisty były dużo odporniejsze niż mogłoby się wydawać.
Blondyn zgrabnym ruchem odsłonił usta mężczyzny leżącego na ziemi, by chwilę później uciszyć go skórzanym kneblem, który nie pozwalał mu zamknąć ust, jednocześnie blokując wszystkie dźwięki, które starał się z siebie wydobyć.
 Ruki usadowił się na nim wygodniej i pochylił się nad wystraszoną twarzą bruneta. Wyglądał, jak psychopata. Jego twarz przecięta była szerokim uśmiechem a oczy zmrużone w sposób, który nawet bardziej, niż jego poczynania przerażał Kouyou.
 Gitarzysta zauważył, jak w dłoni Maleństwa coś błysnęło. Zamarł. Chwilę później ów, zimny jak się okazało, przedmiot znalazł się tuż przy jego twarzy. Kątem oka rozpoznał trzymany w drobnej dłoni nóż sprężynowy. Narzędzie dotknęło skóry na jego policzku.
Uruha poczuł przeszywający ból, kiedy ostrze przesunęło się w dół a do jego nozdrzy dotarł metaliczny zapach krwi. Chwilę później broń naznaczyła pionową linię na jego klatce piersiowej, gdy blondyn z lubością rozcinał jego t-shirt. Zrobiło mu się słabo i przypuszczalnie zemdlałby, gdyby nie siarczysty policzek wymierzony mu przez blondyna, po którym nastąpił brutalny pocałunek.
- Jesteś mój - warknął mu do ucha, które następnie przygryzł - Tylko mój. Jesteś moją własnością. Moją dziwką. Pogódź się z tym.
 Splunał mu na twarz. W oczach bruneta zatańczyły łzy.
Dlaczego, Ruki? Dlaczego się tak zachowujesz? Co się z Tobą dzieje? Boję się... 
 Blondyn nic nie robił sobie z płaczącego przyjaciela, którego właśnie próbował zgwałcić. Z determinacją rozciął skórzany pasek u jego spodni, i nie patrząc już na przyjaciela odpiął guzik.

 Uruha poczuł silny ból a do jego uszu docierał śmiech Rukiego, który co jakiś czas nachylał się nad jego twarzą, by napawać się jego cierpieniem.
Powinien się już przyzwyczaić. Ta kruszynka, która wydawała się być uosobieniem niewinności i delikatności była w rzeczywistości małym brutalem, który lubił się nad nim znęcać. Powinien przyzwyczaić się do rozchodzącego się falami bólu, opanowującego dolne części ciała.
Ale nie potrafił.
Może to dlatego, że blondyn nie uciekał się wcześniej do napadania go w ciemnych zaułkach, by później go tam zgwałcić. Może i był okrutny, mając głęboko w poważaniu jego uczucia, ale nigdy nie posunął się aż tak daleko, tylko po to, by zaspokoić pożądanie.
 A może w tamtej chwili przestało chodzić jedynie o jego nieograniczoną żądzę bliskości ciała innej osoby? Jego twarz nie wyrażała żadnej przyjemności, którą powinien odczuwać w tamtej chwili. Była wypisana na niej jedynie stanowczość i coś w rodzaju złości.
 To była nauczka.



Chciał pokazać starszemu gitarzyście, że to on wyznacza zasady. 
 - To żebyś się nie puszczał - Ruki podniósł się, zapiął spodnie i splunął pod nogi zmarnowanego Kouyou.
Patrzył na niego jeszcze chwilę, po czym pochylił się nad nim, wyciągnął mu z ust knebel i rozwiązał dłonie.
Szatyn nabrał głębokim haustem powietrza w płuca.
  - O czym ty mówisz? - wycharczał, patrząc na wokalistę zmęczonym wzrokiem.
  - Jesteś dziwką Uruha, pogódź się z tym. Moją dziwką - spojrzał na niego z pogardą - wstawaj.
Kopnął bruneta, ale ten nie podniósł się, spojrzał na niego błagalnie, po czym zamknął oczy.
Nie miał siły walczyć. Nawet gdyby chciał, nie podniósłby się w tamtej chwili. Czuł krew, która lepiła się do skóry na jego ciele, czuł ból gorszy niż za każdym poprzednim razem. Nie potrafił ruszyć nogami. Czuł, że ręce mu zsiniały od trzymania ich w górze. Chciał wstać i nie dać Rukiemu kolejnego powodu do złości i - być może - pobicia go, ale nie miał siły.
  Możliwe były dwie opcje: Matsumoto albo się wkurzy i go zostawi na pastwę mafii, złodziei i gwałcicieli, zakrwawionego, ze spodniami w kostkach, albo się zlituje i zabierze go do domu, co było mało prawdopodobne, bo maluch mógłby go nie unieść.
 - Kai się wkurwi - blondyn po namyśle podrapał się za uchem - lepiej będzie, jak cię zabiorę i doprowadzę do porządku. Wiedz jednak, że nie robię tego dla ciebie - warknął.
Podniósł go, mimo wszystko dość ostrożnie i przerzucając, nieprzytomnego już, przez ramię ruszył do zaparkowanego kilka metrów dalej samochodu, do którego później wsiadł i zamiast ruszyć, podkulił nogi na miejscu kierowcy po czym spojrzał w lusterko w którym widział ofiarę swoich humorów.
 - Co ja zrobiłem...
W jego oczach malowało się coraz większe przerażenie, na widok zakrwawionego przyjaciela, który przecież nigdy go nie skrzywdził. Nie, on nie postąpiłby w podobny sposób.
 W pustych oczach Rukiego zatańczyły łzy. Kilka spłynęło po jego aksamitnym policzku na skórzaną tapicerkę.

_______________

...Mam wyrzuty sumienia.

Może i składnia i kompozycja leżą (jest druga w nocy, miejcie litość ;;), ale każde, powtarzam KAŻDE słowo jest przemyślane (SŁOWO, zdanie niekoniecznie XDD), taki był zamysł, tak to miało wyglądać. Chociaż... eee, trochę się to to kupy nie trzyma (:
Możecie się pastwić a ja idę się powiesić na najbliższym drzewie, nie przyznam się do tego gunwa nawet jak mnie będą torturować i postawią przede mną gołego Kuinę :))))


WSZYSTKIE WYDARZENIA PRZEDSTAWIONE W TYM OPOWIADANIU SĄ WYMYSŁEM CHOREGO MÓZGU AUTORKI I CZYSTKĄ FIKCJĄ LITERACKĄ~


sobota, 5 kwietnia 2014

Suicidal Letter (paring nieujawniony)

Dzisiaj coś zgoła innego, ale wciąż (wbrew pozorom) jrockowego. Dlaczego "wbrew pozorom"? Bo paring nie jest ujawniony, pomimo tego, że pisząc to, miałam na myśli dwie konkretne osoby. No i do napisania zainspirowała mnie pewna piosenka. ZAINSPIROWAŁA. Nie jest pisane  dokładnie "na podstawie", więc, nie ma co porównywać :) Chociaż, może ktoś z was zgadnie, co to za zespół/piosenka/paring? :)
Chodzi mi tu przede wszystkim o zakończenie owej piosenki. Mogę wam ułatwić o tyle, że powiem wam, ze ta piosenka to ballada~ (zaskoczeni, co? XD)
Powiem wam jeszcze tyle, że zmieniłam jedną rzecz. W piosence jest mowa o wiośnie. Ja zmieniłam to na zimę, bo bardziej mi pasowało ><

O, wiem... Zróbmy tak: dla tego kto odgadnie napiszę opowiadanie z wybranym  paringiem :D Co wy na to?

Dobra, to chyba tyle, jeśli chodzi o ogłoszenia parafialne~

Krótko, bo krótko, ale mimo to zachęcam do czytania i KOMENTOWANIA c:

Aaaah i jeszcze jedno. Opowiadanie pisane z betą :) Dziękuję, Agnieszko za pomoc <3

No i chciałabym tu zobaczyć co najmniej cztery komentarze od was :)

Ostrzeżenia: Krew. DUŻO KRWI. I latające flaki :)))))))
_________________________________

  Nigdy nie chcę już oglądać smutku.Zawsze przejmowałem go na siebie, myślałem że tak już po prostu musi być. Nie chciałem widzieć, jak inni ludzie płaczą.
Jak  T y  płaczesz. 
 Byłeś taki kruchy. Za każdym razem, gdy Cię obejmowałem miałem wrażenie, że w każdej chwili możesz się po prostu rozpaść.
Ile to razy składałem Cię na powrót w całość? Już nie pamiętam.
Dawno przestałem liczyć...
 

  Wiesz, zawsze wydawało mi się koniecznością, aby przynajmniej jeden z nas był smutny... 
  Siłą rzeczy, zawsze byłeś to Ty. Wtedy robiłem wszystko co w mojej mocy, abyś poczuł się lepiej. Absorbowałem od Ciebie ten smutek. Brałem go całego na siebie, chociaż sam do końca nie mogłem sobie z nim poradzić. Rozrywał mnie od środka, ale byłem szczęśliwy, jeśli choć przez chwilę mogłem widzieć jak się uśmiechasz - nawet przez łzy. Kochałem Cię, dlatego te chwile były dla mnie najcenniejsze, nawet pomimo tego, że wiedziałem, jak wielkim kłamstwem był Twój uśmiech. 
 Płacz zawsze przychodził Ci dużo łatwiej, niż pozytywne emocje. Występując, będąc na scenie, często płakałeś. Smutne piosenki zawsze wychodziły Ci lepiej i wiarygodniej niż te wesołe, które pisałeś by poprawić sobie humor.
Bolało mnie to.
  Może to egoistyczne z mojej strony, ale teraz myślę, że mój ból był większy od Twojego. Ukrywałem to nawet lepiej niż Ty. Zawsze udawałeś, że nic się nie dzieje, chociaż cały świat praktycznie zawalał Ci się na głowę. Byłeś silny i niezwykle kruchy jednocześnie. Wiedziałem, że nie działo się to bez powodu, jednak byłem bezsilny. Teraz widzę, że to, co się stało to po części również i moja wina.


Wiesz? Uwielbiałem dotykać Twoje delikatne ciało.
 Miałem wrażenie, że byłeś zrobiony z najprawdziwszej chińskiej porcelany. Chociaż Twoja jasna, praktycznie biała, aksamitna w dotyku skóra naznaczona była na udach i nadgarstkach poprzecznymi czerwonymi plamami a w innych miejscach kolejnymi bliznami różnorodnego koloru, kształtu i pochodzenia. Powodem, dla którego znajdowały się na Twoim wychudzonym ciele był jednak zawsze o n. Tylko i wyłącznie. 
 Mimo wszystko kochałem Ciebie i Twoje groteskowe poniekąd ciało. Na pierwszy rzut oka piękne i nieskazitelne, po bliższym zapoznaniu wydawało się zbyt nierealne, by istnieć. Skóra w niemożliwy sposób naciągnięta była na kościach. Byłeś filigranowy, czy może nawet chudy, ale nie w chorobliwy sposób. Chociaż zawsze błądziłeś gdzieś na krawędzi. 
 Gdy zamykałem Cię w swoim opiekuńczym objęciu wiedziałem, że jesteś bezpieczny. Że nawet o n nie jest w stanie Cię skrzywdzić.Ale nic nie trwa wiecznie, prawda...?
  

 Pewnego deszczowego wieczora wyszedłeś z domu, mówiąc mi, że idziesz na chwilę do sklepu. Że  z a r a z  w r ó c i s z .
 Uśmiechałeś się. Wiem, że ten uśmiech był fałszywy. Jednak ta chwilowa, wymuszona radość na Twojej twarzy w apokryficzny sposób pozbawiła mnie na moment uczucia smutku. Nie domyślałem się, jak bardzo zdradziecki był Twój uśmiech. Dał mi nadzieję. Nadzieja, jak każdy wie, jest złudna. Miałem się o tym przekonać w niezwykle dobitny sposób. 
 Długo nie wracałeś. Sam nie wiem czemu zacząłem się martwić. Rzeczony sklep był niecałe pięć minut drogi od naszego mieszkania. Był środek zimy, kilkustopniowy mróz zamieniał każdą kroplę wody w lód. Nigdy nie lubiłeś tej pory roku, dlatego unikałeś wychodzenia na zewnątrz. Jeśli już opuszczałeś mieszkanie, starałeś się spędzić na mrozie jak najmniej czasu. Dlatego się tak bałem.
 Czułem, że stanie się coś złego. Nie wracałeś dziesięć minut, piętnaście, pół godziny. Z nerwów żołądek skurczył mi się do rozmiarów orzecha włoskiego, takie przynajmniej miałem wrażenie.
 Nie mogąc skupić się na niczym, wstałem z kanapy i podszedłem do okna. Nie było tam nikogo. Wiedziony dziwnym impulsem, zacząłem się ubierać. Musiałem wyjść z domu, upewnić się, że nic Ci nie grozi. 
 W chwili, gdy miałem naciskać klamkę, usłyszałem huk. Potem drugi. Zrobiło mi się słabo. Z pewnością zemdlałbym, gdyby nie silna potrzeba ratowania Cię, pomimo braku pewności, czy byłeś tam w  tej chwili, czy brałeś w tym udział.
Nie ważne. Nie ważne, nie ważne, nie ważne... 
 Gdybyś jednak tam był, gdybym cię nie uratował, miałbym wyrzuty sumienia do końca życia. Zachowałbym się jak egoista, tchórz.
  Czując, że płuca w każdej chwili mogą odmówić mi posłuszeństwa biegłem po schodach, potykając się o własne nogi. Zdałem sobie sprawę z tego, że nie założyłem szalika, czapki, czy rękawiczek. Kurtka była rozpięta. Nie obchodziło mnie to jednak w tamtej chwili. Byłem zbyt przerażony.
Jednak, mimo wszystko wciąż wmawiałem sobie, że nic Ci się nie stało. Jak bardzo naiwny byłem...
  Wybiegłem przed klatkę schodową. 

Byłeś tam. Leżałeś na początku trawnika, naprzeciwko wejścia do naszego bloku.
 Pod Tobą, na mlecznobiałym, świeżym śniegu roztaczała się szkarłatna plama, która spowiła również twoje ubranie. Jakaś kobieta krzyknęła przeraźliwie. Miałem wrażenie, że ten dźwięk dobiega znikąd, że otacza mnie szczelna próżnia. 
Byłeś tylko Ty.
 Podbiegłem do Ciebie, czując jednocześnie, że mój mały świat się zawala. Zupełnie, jakby pod moimi nogami otworzyła się nagle przepaść, pochłaniająca mnie coraz bardziej w objęcia swojej czarnej istoty. 
Osunąłem się na kolana. Wtuliłem się w Twoje bezwładne ciało, krzycząc Twoje imię, nie zdając sobie sprawy z tego, jak histeryczny był mój głos. 
Na policzkach czułem przerażający mróz, jakby moja skóra pękała. To samo czułem w sercu. Jak gdyby powoli umierało.
Razem z Tobą.
 Otarłem krew z Twojej wargi i naiwnie pocałowałem zmartwiałe usta, raz za razem błagając Cię, byś się obudził. 
 - Nie odchodź, nie zostawiaj mnie, słyszysz?! - panikowałem - Nie możesz, nie rób mi tego. Otwórz oczy, błagam, obudź się...
Zaniosłem się gorzkim płaczem. Położyłem głowę we wgłębieniu na Twoim obojczyku.
Znów jak przez mgłę słyszałem, że ktoś coś mówi. Nie do mnie. Być może gdzieś dzwonił? Brzmiało to jak jakaś relacja. 
Udawałem, że tego nie słyszę. Oznaczało to tylko jedno - ktoś tu przyjedzie i odbierze mi Cię na zawsze. 
- A... - usłyszałem cichy, niepewny głos tuż koło lewego ucha.
Twoje powieki były ledwo uchylone a wzrok zamglony. Spoglądały na mnie szare, pozbawione życia oczy. Sinymi ustami łapałeś w dziurawe płuca powietrze.
 Moje oczy powiększyły się. nagle nabrałem nadziei. Pogładziłem Twój policzek.
 - Nic nie mów... Uratuję Cię - szeptałem przez łzy. 
 - N... nie, już za późno - nabrałeś desperacko powietrza. Wyglądałeś, jakby każda cząsteczka tlenu była dla Ciebie trucizną, jakbyś się nim dławił. Obraz rozmył mi się pod wpływem napierających na powieki łez - Prze... przepraszam. Kocham cię - zamknąłeś oczy, jednak wciąż starałeś się oddychać.
 Ścisnąłem Twoją dłoń, dotykając jednocześnie Twojej piersi tuż nad sercem. Czułem jego nieregularne, histeryczne bicie.
 - To on ci to zrobił? Mam rację? - panikowałem.
Poczułem nagłe szarpnięcie. Ktoś odciągał mnie od Ciebie. Zacząłem gorączkowo wołać Twoje imię. Wyrywałem się z silnego uścisku. Na próżno.Widziałem jedynie Twój blady, przepraszający uśmiech, spod półprzymkniętych powiek. Błagałem, bym mógł po raz ostatni Cię objąć. 
- Powiedz mi! - krzyczałem, wiedząc jednak, że to nic nie da - Nie możesz odejść, to się nie może tak skończyć! Chcesz dać mu tą satysfakcję? Odpowiedz! 
 Mężczyzna złapał mnie mocniej i siłą posadził na najbliższej ławce. Następnie widok zasłonił mi inny mężczyzna w kitlu, niosący w rękach defibrylator. Słyszałem uspakajające mnie słowa. Nie chciałem jednak ich słuchać. Nic do mnie nie docierało. 
Odtrąciłem lekarza i poderwałem się z ławki, jednak ten szybko chwycił mnie za przedramię i posadził z powrotem, zdecydowanym ruchem. Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
Zrozumiałem. Przez moją głupotę mogło im nie udać się Ciebie uratować. Nie wybaczyłbym sobie. Postanowiłem wciąż czekać, powtarzając w myślach jak mantrę te same słowa: "nie umieraj". 
 Nie wiedząc kiedy, oparłem głowę o ramię lekarza, szlochając bezgłośnie. 
 - Uratujcie go... - wyszeptałem w pewnej chwili - On musi być szczęśliwy, obiecał mi... 
 - Będzie. Proszę się nie martwić.
 Słowa mężczyzny jednak nie działały na mnie kojąco. Był w nich pewien fałsz. Miałem wrażenie, że jest to wyuczona regułka, którą powtarza zawsze w takich sytuacjach. 
Ile śmierci już widział? Jak bardzo dla niego obojętne było to, co teraz się działo? Nie chciałem teraz o tym myśleć. 
Myślami skupiałem się na Tobie - moim Maleństwie, które umierało kilka metrów ode mnie.
  Po kilku minutach zauważyłem ruch w miejscu, w którym leżałeś. W momencie, w którym lekarz podnosił się ze śniegu, dotarł do mnie ostry, metaliczny zapach krwi. 
Nie patrzyłem jednak na Ciebie. Nie potrafiłem. 
Przepraszam.
 Czułem, jak moja dusza rozsypuje się na drobne kawałki. Jakby moje wnętrze pochłaniane było przez śmiercionośny płomień. Chociaż żyłem, czułem się martwy w środku. 
  Utkwiłem martwy wzrok w mężczyźnie stojącym nad Tobą. Nie odzywał się, jednak wiedziałem, co ma mi do przekazania.
Poczułem, że robi mi się niedobrze. Mój żołądek zaczął robić fikołki, po czym po prostu się zbuntował. Podniosłem się z ławki i odbiegłem najdalej jak potrafiłem. Zawartość mojego żołądka zabarwiła śnieg. Czułem gorzki smak żółci w ustach. 
Nie mogę uwierzyć, że Cię straciłem. Jedyny sens mojego życia poza muzyką... Nie. Byłeś dla mnie o wiele ważniejszy.
Myśl o tym, że Cię już ze mną nie ma, że nigdy już nie będę mógł cię objąć, przyprawiała mnie o kolejne torsje, które bezskutecznie starałem się kontrolować. Kwas wypalał dziury w moim przełyku, łzy cisnęły się do oczu i jedyne o co w tamtej chwili błagałem to, by moje życie jak najszybciej się skończyło.
 Usiadłem na śniegu, nie zważając na to, ze jest zimny i mokry. Oparłem rękę na kolanach, twarz schowałem w dłoniach. 
Patrzyłem pustym wzrokiem w przestrzeń. Lekarz, który wcześniej odciągnął mnie od Ciebie, podszedł i pomógł mi stanąć w pionie. Nie opierałem się. Pozwoliłem, by poprowadził mnie do karetki. 
Kątem oka widziałem dwóch innych mężczyzn, pakujących do pojazdu czarne zawiniątko. Nie chciałem myśleć, że to byłeś Ty. Twoje ciało. 
Jednak już nie płakałem. Być może dlatego, że nie miałem siły. Albo dlatego, że razem z Tobą odeszły wszystkie moje uczucia. Wszystko co miałem było martwe. Tak jak i Ty.
Moja twarz nie wyrażała żadnych emocji. Czułem, że robię się obojętny na wszystkie zewnętrzne bodźce.    Głos lekarzy i policjantów otaczał mnie z każdej strony, jednak nie docierał do mnie. Nie wiem, co mówili. Nie pamiętam, co im odpowiadałem. Jedynym słowem, które opisywało mnie w tamtej chwili była apatia. Przerażająca bierność wobec otaczającego mnie świata. 
 Nie pamiętam Cię. 
Czy fakt, że kiedykolwiek istniałeś nie był jedynie snem? Czy krew, która zabarwiła moje ubrania była Twoją krwią? Nie wiem. Czułem, jakby Twoje istnienie było jedynie snem. Jakby rzeczywistość uderzyła mnie prawdą prosto w twarz. Kim byłem bez Ciebie? Pustym naczyniem, przeżywającym każdy dzień z gasnącą nadzieją, że kiedykolwiek wrócisz. Że, jeśli zasnę, znów Cię ujrzę - całego i zdrowego. Nie potrafiłem odróżnić przeplatających się między sobą dwóch wymiarów - tego, w którym byłeś razem ze mną oraz tego, w którym umarłeś. Który z nich był kłamstwem?
 Siedząc na naszej wspólnej kanapie wpatrywałem się tępo w nasze wspólne zdjęcie, znów nie mogąc pojąć, dlaczego nie ma Cię ze mną. Dlaczego On zemścił się na Tobie? Czemu nie ukarał mnie? Może tak naprawdę nigdy nie miałem z tym nic wspólnego? Może było to kolejnym dowodem na to, jak starałem się za wszelką cenę przejąć na siebie Twój smutek? Może było nam to przeznaczone do końca życia...Wiedziałem jedno - nie zemszczę się. Robiąc to zachowałbym się tak jak On. Wiedząc, jak go nienawidziłeś nie mógłbym się na to zdobyć. Wtedy Twoja nienawiść dosięgłaby również mnie. Może było to egoistyczne, ale ja do końca życia chciałem mieć pewność, że kochasz mnie tak, jak ja kochałem Ciebie.
  Wiesz...? Nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie.Może dlatego właśnie postanowiłem, że jest tylko jeden sposób, aby to wszystko zakończyć. W pewnym sensie Ci zazdrościłem. Czułem, że jesteś szczęśliwy. A co ze mną? Balansowałem na krawędzi życia i śmierci, świadomości i snu.Nie chcę być dłużej jedynie pustym ciałem. Chcę odnaleźć swoją duszę, która podążyła za Tobą. Czułem, że błądzi gdzieś, szukając Cię, obciążona brzemieniem ogromnej rozpaczy.Znajdę Cię.
 Bezwiednie podniosłem się z kanapy i ruszyłem w stronę kuchni. Z makabryczną wręcz obojętnością wyciągnąłem z szuflady największy kuchenny nóż, po czym pewnym krokiem skierowałem się w kierunku schodów prowadzących na dach naszego budynku mieszkalnego. 

Nie zamknąłem za sobą drzwi. Nie było to koniecznością. Nie obejrzałem się za siebie. Miałem wrażenie, że schody nie mają końca. Zupełnie jakby starały się utrudnić mi wykonanie mojego planu, kazały zawrócić i zacząć życie od nowa. Ale ja nie chciałem tego. Życie bez Ciebie to pusta egzystencja. 
W końcu dotarłem na górę. Mroźne powietrze owionęło moje półnagie ciało. Nie było mi jednak zimno. Z nieba spadał płatki śniegu, które co jakiś czas przecinane były zimną, stalowa kroplą deszczu. Zupełnie, jakby niebo płakało za mnie, dzieliło ze mną mój smutek, starając się ulżyć mi chociaż trochę. 
 Stanąłem na krawędzi dachu. 
 - Czekaj na mnie - przemówiłem głośno, pozwalając wiatrowi ponieść moje słowa do nieba.
 Do Ciebie.
Wziąłem głęboki wdech. Trzymając oburącz nóż, nakreśliłem dłońmi w powietrzu półkole, po czym wbiłem ostrze w podbrzusze. Zakasłałem, z moich ust chlusnęła obficie krew.
Starając się nie upaść, trzęsącymi się rękoma pociągnąłem za trzon noża w górę, rozrywając skórę i wnętrzności aż do żeber. 
Poczułem, że moje nogi robią się miękkie. Oczy przesłoniła mi szkarłatna zasłona. Zamknąłem je i przechyliłem się ostatkiem sił do przodu.
Na chwilę poczułem się lekki. Jakbym uwolnił się od wszelkich trosk.
 Ból ustępował, odczuwałem jedynie dotyk wiatru na ciele. Był przyjemny, spadanie przyniosło mi pewną ulgę. 
  Potem była już tylko ciemność.

  Czekaj na mnie.
_________________

E he he he. Zabawne, co? ;A;
Ciekawe, czy zgadliście piosenkę XD
Jeżeli ktoś jest ciekawy, chodziło mi o  
tą konkretnie

Ok, to tyle na dzisiaj :)

 
WSZYSTKIE WYDARZENIA PRZEDSTAWIONE W TYM OPOWIADANIU SĄ WYMYSŁEM CHOREGO MÓZGU AUTORKI I CZYSTKĄ FIKCJĄ LITERACKĄ~