niedziela, 12 stycznia 2014

"Nauczę cię kochać" (The gazettE)


Więc tak... W końcu udało mi się dodać to opowiadanie. Powiem szczerze - nie jestem z niego zadowolona. Nawet nie chciało mi się sprawdzać błędów >.<

Nie zdradzę wam paringów :> Niech to będzie dla was niespodzianka. Nie powiem wam też, o czym jest opowiadanie. Po prostu chcę, żebyście je przeczytali i napisali mi komentarz. Zróbcie to, pliz, tym razem wasze zdanie jest dla mnie jeszcze bardziej ważne niż poprzednio ;___;

I ŻEBY NIE BYŁO: JEŻELI KTOŚ UWAŻA, ŻE RUKI TO ÓSMY CUD ŚWIATA, NAJBARDZIEJ ŚWIĘTY I CUDOWNY CZŁOWIEK NA ZIEMI - TO NIE JEST OPOWIADANIE DLA NIEGO.
TAK, ZLINCZUJECIE MNIE ZA TO, ALE ZROBIŁAM Z NIEGO STRASZNEGO BAŁAGANIARZA XDDD (i nie tylko ;______;)

No więc, bez zbędnego, dalszego gadania, zapraszam do lektury :3

___________________________


 - Raaany... - Reita przeciągnął się na ogromnej kremowej kanapie, wyciągając nogi na szklany stolik do kawy – Wiecie co? Zbyt długo się leniliśmy... Na samą myśl o tym, że mamy znów zacząć trasę koncertową, mam dość.
  - Żartujesz sobie?! - Aoi obdarzył go najbardziej pogardliwym spojrzeniem, jakie posiadał w swoim repertuarze – Znaczy, całkiem upadłeś na głowę? Albo po prostu jesteś aż tak głupi.
 - Daj spokój, Aoi. Dobrze wiesz, że to śmierdzący leń. Po co w ogóle z nim dyskutujesz? - Kai nawet nie podniósł wzroku znad sterty papierów, które piętrzyły się na biurku, przy którym siedział. Zmarszczył tylko brwi, po czym znów wrócił do studiowania ich, mrucząc coś do siebie.
 Aoi przewrócił oczami. Jak on mógł tak bluźnić? Przecież występy na żywo to najlepsza część ich pracy. Po to żyją, dla takich momentów tworzą... Móc widzieć przed sobą tłumy ludzi, które Cię uwielbiają, które przychodzą na koncerty specjalnie dla Ciebie, poczuć znów przypływ ożywiającej adrenaliny. Poczuć się szczęśliwie wyczerpanym, podziwiać jego ruchy na scenie...
   Zaraz, co?
Aoi otrząsnął się z dziwnego wrażenia. O czym on właśnie pomyślał? Pokręcił głową, cmokając z dezaprobatą. Tak nie powinno być. Musi zabrać się do pracy, zanim całkiem zacznie wariować.
 W tym momencie do pokoju wszedł Ruki, niosąc wielki kubek z kawą. Wyglądał... no cóż... Wyglądał jak zmora. Ruki, nie kubek, rzecz jasna.
Jego malutkie oczy, na których nie miał założonych soczewek, przypominały wąskie szparki. Efekt podkreślały ciemne smugi pod oczami, świadczące o skrajnym niewyspaniu. Ubrany był w ogromny dres; Sunął zbyt długimi nogawkami po brązowym dywanie, narzucona na klatkę piersiową koszulka przypominała czarny worek. Przy jego drobnej posturze wyglądało to naprawdę zabawnie.
 - Widzę, że znowu korzystasz z szafy Uruhy – zakpił Reita – o której poszliście wczoraj spać?
 - No cóż – Ruki opadł na kanapę z zamyślonym wyrazem twarzy, spojrzał na trzymany w dłoni kubek – Jeżeli ilość wypitej kawy jest odwrotnie proporcjonalna do ilości przespanych godzin... to bardzo późno.
Uśmiechnął się złośliwie. Nagle, jakby wiedziony dźwiękiem jego słów, do pokoju wszedł Uruha, ocierając oczy dłonią. Pomimo faktu, że sam spał tylko czasu, co Ruki, wyglądał wprost promieniująco.
Aoi poczuł ukłucie zazdrości. Zagryzł dolną wargę.
 - Cześć wszystkim – Kouyou usiadł obok, Rukiego, który ostentacyjnie objął go ramieniem w pasie.
Uruha naprawdę prezentował się o wiele lepiej od wokalisty. W odróżnieniu od niego wyglądał w miarę świeżo. Nie miał też na sobie gigantycznego dresu, w którym wyglądałby jak wieszak. Ale nawet jeśli założyłby ubranie, której w tamtej chwili miał na sobie Takanori – który, jakby na to nie spojrzeć jest od niego o głowę niższy – wyglądałby w nim... normalnie. Być może również dlatego, że najprawdopodobniej było to jego ubranie.
W każdym razie gitarzysta zdecydowanie nie miał na sobie wielkiego dresu. A przynajmniej nie było to coś, co okrywałoby go od pasa w górę. Owszem, miał na sobie wygodne, sportowe spodnie, ale jego brzuch i klatka piersiowa były zupełnie nagie, odsłaniając pięknie wyrzeźbione ciało. Skóra była jasna, ale w delikatnie oliwkowym odcieniu. Zdawała się być porcelanowa i krucha.
 Ruki przejechał palcem po zagłębieniu na środku jego brzucha. Uruha skrzywił się na ten gest czułości.
 - Skończcie z tym teatrzykiem – odezwał się Reita – Ruki, wszyscy wiemy, że jesteś zboczony i niewyżyty, ale mógłbyś się ogarnąć. Nie koniecznie chcemy to oglądać... - skrzywił twarz w grymasie niezadowolenia – Poza tym, Uruha, do ciężkiej cholery, czemu on wiecznie popierdala w tej twojej piżamie? Weź kup mu jego własną na urodziny, święta, czy rocznicę i z łaski swojej przestań łazić półnagi.
 - Święte słowa! - obruszył się nagle Ruki – Uruś, skarbie dlaczego się obnażasz?!
Nadął policzki. Uruha wyglądał na zmieszanego. Nie. Wyraźnie nie wiedział, co ma powiedzieć. I wyglądał trochę tak, jakby chciał się zapaść pod ziemię. Pomasował nerwowo kark.
 - No wiesz... Pożyczam ci moje koszulki, bo sam nie lubisz chodzić z gołym brzuchem.
 - Urocze. Ale i tak proszę, byś coś na siebie założył. Nawet w tym towarzystwie, nie podoba mi się, że ktoś poza mną widzi cię no... nago.
Shima przewrócił oczami, wyraźnie zniecierpliwiony.
Reita, Kai i Aoi jęknęli zniesmaczeni.
Lider podniósł wzrok znad biurka:
 - Uru, błagam. Oszczędź nam tej jego tyrady i po prostu się ubierz.
Brunet przygryzł wargę. Myślał nad czymś gorączkowo.
 - Nie mam – odezwał się po chwili, wzruszając ramionami.
 - Jak to „nie masz”?! - Reita wybałuszył na niego oczy.
 - No nie mam. Dałem wszystkie koszulki Rukiemu. Kai marudził, że ma syf w pokoju, więc wrzucił je do prania.
Rei zmiażdżył perkusistę wzrokiem.
 - Same z tobą problemy, przeklęty pedancie... - westchnął, po czym kręcąc głową z niezadowolenia zaczął zdejmować swoją koszulkę, by podarować ją przyjacielowi.
Uprzedził go Aoi. Zanim Reita się zorientował, ten stał już koło drugiego gitarzysty, półnagi, trzymając w wyciągniętej dłoni własną koszulkę.
 - Masz.
Uruha patrzył na niego, zdziwiony. 
 - No bierz! Bo Rukiemu jeszcze strzeli do głowy jakiś głupi pomysł na twój widok, a raczej wolelibyśmy tego uniknąć.
Nie patrzył na niego. Jego wzrok utkwiony był w jakimś obiekcie na oknem.
Uruha posłusznie przejął od niego koszulkę i zarzucił na siebie jednym, zgrabnym ruchem.
Aoi wyszedł z pokoju bez słowa.
  Ruki spróbował pocałować bruneta, ale ten, milcząc odwrócił od niego twarz.
Wokaliście wyraźnie się to nie spodobało. Prychnął na niego, po czym podniósł się z kanapy, odłożył z trzaskiem kubek na stolik, rozlewając przy okazji pozostałą w nim kawę i tupnąwszy nogą poszedł w kierunku odwrotnym do tego, w którym udał się Aoi.
Uruha spuścił wzrok.
 - Czy mi się wydaje, czy on cię wykorzystuje? - spytał Reita z troską.
 - On... On po prostu się nie wyspał – Uruha, wyraźnie zdołowany pociągnął dyskretnie nosem.
 - Nie tłumacz go – odezwał się Kai zza biurka – wszyscy wiemy, że to szantażysta – Podniósł głowę i zsunął lekko z nosa swoje okulary do czytania – Słuchaj, jeśli nie czujesz się dobrze w zaistniałej sytuacji, po prostu powiedz słowo a my... - Reita przytakiwał mu gorączkowo kiwnięciami głowy 
 - Daj spokój – Uruha przerwał mu - wszystko jest OK – uśmiechnął się blado.
 - Kłamiesz – skomentował Rei – widać to po tobie. Coś jest nie tak a ty nie chcesz nam powiedzieć, co.
 - Po prostu nie chcemy wyciągać pochopnych wniosków.
 - Więc darujcie sobie to dochodzenie – Uru podniósł się z kanapy – Jestem dorosły. Ruki też. Żaden z nas nie potrzebuje, żeby prowadzić go za rączkę.
 - Kouyou, staramy się pomóc – głos Kai'a stężał.
Uruha przygryzł dolną wargę. Kiedy lider mówił do nich po imieniu, oznaczało to, że jest śmiertelnie poważny. Chciał uniknąć konfrontacji.
 - Powiedziałem już – skwitował, po czym opuścił pokój dzienny i, nie wiedząc, dlaczego, udał się do sypialni wokalisty.
Wszedł bez pukania. Nigdy tego nie robił. Była to ich niepisana zasada. Zaufanie przede wszystkim. Uruha uśmiechnął się gorzko na tą myśl.
Takanori leżał na łóżku, twarzą zwrócony w stronę okna. Koszulka Uruhy została rzucona przez niego na podłogę. Takashima westchnął i usiadł na łóżku obok Rukiego.
Musnął palcem wgłębienie na nagim boku wokalisty.
 - Przepraszam... - wyszeptał i ucałował jego prawą łopatkę – Nie chciałem, żeby było ci przykro.
 Blondyn bez słowa odwrócił się w jego stronę, przyciągnął go do siebie i pocałował. Długo i beznamiętnie. Jakby zostawiał na nim świadectwo własności. Mówił „jesteś mój”.
Z oka Uruhy spłynęła pojedyncza łza. Udając, że jej nie zauważył, przymknął powieki.
Wiedział, co teraz będzie.
Teraz Ruki zrobi z nim to, co będzie chciał zrobić.
Będzie go bolało, będzie miał ochotę krzyczeć, wyrwać się i uciec z pokoju, ale nie zrobi tego. Dlatego, że poprzysiągł sobie, że sprawi, żeby Ruki był szczęśliwy za każdą cenę. Nawet jeśli stawką było jego ciało i zdrowie.
  Nadal będzie udawał przed resztą zespołu, że wszystko jest w porządku, tak, jak robił to do tej pory.
  Koyou przełknął resztę łez cisnących mu się do oczu i po prostu pozwolił, by jego tak zwany przyjaciel wykorzystał go – tak, wykorzystał. Uruha doskonale wiedział, że jest wykorzystywany, ale wmawiał sobie, że przyjaźń wymaga poświęceń – tak, jak mu się podoba.
  Zasyczał, gdy wokalista wgryzł się w jego kark, niczym wampir. Dość głęboko, by poczuł, że skóra pęka i wypływa z niej cieniutka stróżka krwi. Nawet nie zauważył, kiedy wokalista zdążył zdjąć z niego ubrania.
  Ruki popchnął go na materac i zawisnął nad nim, uśmiechając się drapieżnie. Uru odwrócił wzrok, starając się nie pokazać kłębiących się w nim emocji.
 Miejmy to już za sobą.
  Blondyn położył się na nim i przycisnął brutalnie swoje usta do jego, tym razem wkładając więcej emocji w pocałunek. Wydawał się nim delektować. Spijać z niego cały smak. Następnie obdarował serią krótkich pocałunków jego szyję, obojczyk, klatkę piersiową...
                                                                          *** 
 - Boże, jak oni tak mogą... - Reita z niesmakiem spojrzał w stronę pokoju wokalisty – Co ty na to, żeby wygłuszyć im ściany?
 - Nie podoba mi się to – Kai zmarszczył brwi. Siedział na fotelu naprzeciwko Reity – Ruki zachował się jak obrażona królewna, tylko dlatego, że Uru nie chciał go pocałować. I jeszcze ta chora akcja z jego odkrytym brzuchem. Wiesz co, jak dla mnie to, co się tam dzieje brzmi zbyt brutalnie. Tym bardziej zważając na fakt, że oni całą noc...
 - Wiesz, ja się tam nie wsłuchuję – Rei spojrzał na niego badawczo – Ale też wydaje mi się, że Ruks przegina.
 - To przecież oczywiste, że on go wykorzystuje – szatyn był wyraźnie zbulwersowany – Ruki to zboczona świnia i w idiotyczny sposób owinął sobie naiwnego Uruhę wokół palca. Doskonale wie, jak wzbudzić w nim poczucie winy. Chociaż, nawet jak na niego to i tak zbyt wiele.
 - Dość tego – warknął nagle Aoi z drugiego końca pokoju. Kai i Reita odwrócili głowy w jego stronę – Nie pozwolę, by tak go traktował.
 - Stój, to nie ma sensu – zatrzymał go basista – Teraz chcesz tam wchodzić?
Yuu zatrzymał się, namyślił, po czym złożył ręce na piersi, nadął policzki i opadł na kanapę.
 - Masz rację. Poczekam aż skończą. Ale wtedy niech Bóg chroni tego małego gremlina, żeby coś z niego zostało, gdy już skopię mu tyłek – zazgrzytał zębami.
 - Nie unoś się tak. Wokalista nam się jeszcze przyda – Rei podsunął mu pod nos paczkę papierosów.
 - Drugi gitarzysta też – warknął odpychając jego dłoń – Poza tym... Uruha... - głos mu się załamał – Mój Uruha... Ruki to kretyn, który nawet nie potrafi dostrzec, jaki skarb ma tuż pod nosem. Wykorzystuje go jak... jak swoją zabawkę. Nie daruję mu tego – wycedził przez zaciśnięte zęby.
 - Więc to o to chodzi...! - krzyknął basista triumfalnie – Zakochałeś się, Aoi.
 - Ale z ciebie idiota, Rei – Kai zdzielił go po głowie – Zero wyczucia. I nie zachowuj się, jakbyś co najmniej odkrył zamieszkałą przez obcą formę życia planetę.
 - Po prostu się nie cackam, tak? Co ja mogę poradzić na to, że Aoi to życiowa sierota, au! - Reita, oburzony pomasował bolące miejsce – Kai, nie bij mnie już...
 - Nie będę, jeśli zmądrzejesz – skwitował, po czym zwrócił się do gitarzysty – Obiecaj mi, że z nim porozmawiasz. Na spokojnie.
Aoi wymruczał coś pod nosem, podniósł się i zarzuciwszy nagle lekką kurtkę i okulary przeciwsłoneczne stwierdził, że wychodzi.
Gdy tylko trzasnęły drzwi wejściowe, Reita zwrócił się do lidera:
 - Wiedziałeś?
 - Nie jestem ślepy – wzruszył ramionami – Uruha ma rację. Są dorośli. Nie będę się w to mieszał.
 - Jesteś ich przyjacielem, do cholery! - Akira podbiegł do niego i wstrząsnął nim, mając nadzieję, że się opamięta, cudem otrzeźwieje i ruszy z hukiem do Ruksowej sypialni celem uratowania ich biednego gitarzysty – Widzisz, co się dzieje, wiedziałeś o wszystkim, dlaczego nie zareagowałeś wcześniej? Ja... Byłem ślepy, masz rację. Nie zauważałem, co się dzieje. Ale gdybym wiedział, do cholery... Zrobiłbym coś, Kai. A ty po prostu czekałeś bezczynnie, aż wszystko się posypie. Jesteś strasznym ignorantem. Ignorantem i egoistą. Wiesz, co...
Przerwał mu przeciągły jęk, który zabrzmiał tak, jakby ktoś zanosił się płaczem.
Uruha.
 - Wystarczy – Reita zmarszczył brwi. Ruszył w stronę pokoju wokalisty.
 - Stój! - zagrzmiał Kai – Zrób jeszcze krok w tamtą stronę a przysięgam, rozwiążę zespół!
Zawahał się, ale nie poszedł dalej. Westchnął, wyciągnął telefon, wystukał coś energicznie, po czym schował komórkę z powrotem do kieszeni. Spojrzał zimno na perkusistę.
Nie.
To nie było zimne spojrzenie. To spojrzenie zmroziło krew w żyłach Kai'a. Poczuł się, jakby nagle wylądował na Arktyce. I to w samej bieliźnie.
 - Ja nic nie zrobię – uniósł dłonie w poddańczym geście, ale jego głos był równie zimny, co spojrzenie – Ale chcę, żebyś wiedział, że jak tak dalej pójdzie, przyszłość zespołu wisi na włosku. I to wyjątkowo cienkim. Któryś z nas w końcu się złamie. I mam wrażenie, że to się stanie o wiele szybciej, niż przypuszczasz.
 Jakby w odpowiedzi na jego słowa, z pokoju Rukiego znów dobył się płacz.
 - Ruki, błagam... Przestań... - Słychać było, że Uruha z trudem łapał powietrze.
Reita skrzywił się. To, co się działo... To była jakaś kompletna paranoja. Ruki zawsze był egoistyczny i znany ze swoich małych szantaży, ale to było już przegięcie. Rei powiedział, że nic nie zrobi w tej sprawie. Nie teraz. Poczeka i porozmawia z Rukim. Chociaż wszystko się w nim aż gotowało i miał ochotę zdzielić go porządnie po twarzy, wiedział, że gdyby nadarzyła się ku temu okazja, nie zrobiłby tego. W życiu by go nie skrzywdził. Mógłby walnąć Aoi'a, ale Rukiego? Nigdy.
Nagle rozległo się trzaśnięcie drzwiami. Do pokoju wpadł zdyszany Aoi, ściskając w ręku smartfona. Zdjął w pośpiechu kurtkę i rzucił ją na kanapę. Nie miał już na nosie swoich okularów przeciwsłonecznych. Zapewne cisnął je gdzieś na chodnik i zdeptał w złości po odebraniu wiadomości od Reity.
Zdecydowanym krokiem ruszył do pokoju wokalisty.
 - Nawet nie próbuj mnie zatrzymywać – warknął do Kai'a, który chyba nawet nie miał takiego zamiaru.
Kopniakiem otworzył drzwi i nie powstrzymując się walnął Rukiego z pięści, zrzucając go z łóżka. Blondyn był zszokowany. Szybko zarzucił na siebie koc i spojrzał na Aoi'a wyzywająco.
 - Wypierdalaj stąd, Takanori – wysapał, zbyt wkurzony, by wdawać się z nim w niepotrzebną dyskusję. Chciał uniknąć ponownego użycia pięści, ale wokalista wydawał się być niewzruszony – No już! Zanim przywalę ci drugi raz, tylko mocniej!
 - To mój pokój – odezwał się buntowniczo. 
 - Nie obchodzi mnie to. Wynoś się, nie chcę cię widzieć. On chyba zresztą też – skinął głową na skulonego na łóżku Uruhę.
Ruki prychnął na niego, ale wyszedł z pokoju, potykając się o koc. Z trzaskiem zamknął za sobą drzwi.
Aoi słyszał, jak Kai z Reitą wrzeszczą na niego, przeklinając soczyście. Nie wsłuchiwał się jednak zbytnio w treść.
 Przypadł szybko do bruneta, który leżał wstrząsany niekontrolowanymi torsjami, płacząc i dusząc się własnym oddechem z twarzą schowaną w poduszce.
 - Matko boska, Uruha!
  Jego plecy zaznaczały poprzeczne, czerwone pręgi z których cienkimi strugami sączyła się krew. Między nimi, niczym plamy z farby, mieniły się wściekle fioletowe i czarne świeżo wychodzące siniaki.
Aoi poczuł, jak w jego gardle rośnie ogromna, przeszkadzająca w równomiernym oddychaniu i cisnąca natrętne łzy do oczu kula.
Delikatnie, starając się nie zrobić mu krzywdy, nakrył Uruhę kołdrą, przytulił go i zaczął uspokajać.
 Takashima płakał rozpaczliwie, jak dziecko. Aoi bał się, że w każdej chwili może zachłysnąć się powietrzem i po prostu przestanie oddychać. Uniósł go powoli i położył jego głowę na swojej piersi.
  Kouyou, czując ciepło bijące od ciała szatyna i jego delikatne ręce, gładzące jego włosy, uspokoił się nieco. Wplótł palce w jego czarną koszulkę i oddychał rytmicznie.
Aoi szeptał do niego uspokajająco, starając się pomóc mu wyrównać oddech. Przytulił się do niego mocniej, jednak wciąż pamiętając o jego ranach. Udawał, że nie słyszy podniesionych głosów z pokoju obok. Nie chciał słyszeć. Wiedział, że Ruki dostanie nauczkę, akurat to niezbyt go martwiło. Jedyne, co go naprawdę interesowało to fakt, że Uruha może się po tym nie pozbierać. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
Co prawda nie widywał u niego wcześniej podobnych ran, ale też nie zawsze gitarzysta pokazywał się z odkrytą klatką piersiową. No i od jakiegoś czasu w ogóle przestał chodzić w swoich ulubionych spodniach z odkrytymi udami.
  Aoi drgnął. Bojąc się co ujrzy uniósł powoli pościel w miejscu, gdzie znajdowały się nogi Uruhy. Zamarł.
Właśnie takiego widoku najbardziej się obawiał. Mimo wszystko do końca miał nadzieję, że go uniknie. Był naiwny.
  Zgrabne, szczupłe nogi Takashimy pokryte były pręgami, podobnymi do tych na plecach, z tą różnicą, że część z nich była wyblakła i zabliźniona a część dopiero co przestała krwawić. Spomiędzy nich również wyglądały drobne, wyblakłe fioletowe plamki.
  Obraz Aoi'a rozmazał się nagle, przez łzy, które napłynęły mu do oczu.
 - Przepraszam...
Wiedział, że to nie za bardzo go pocieszy. Oklepane słowo. Próbował jednak. Pomimo że był to zaledwie jeden wyraz, trzy sylaby, miał magiczną moc dodawania nadziei. Działał kojąco. Sprawiał, że człowiek zaczynał wierzyć, że następny dzień będzie o wiele lepszy od poprzedniego. Za sprawą jednego slowa...
Uruha pociągnął nosem.
 - Nie masz mnie za co przepraszać – podniósł powoli wzrok. Nie wyglądał najlepiej. Był cały zasmarkany – bo w tym wypadku nie da się użyć innego słowa – zaczerwienione i podkrążone oczy, rozcięta warga i w kilku miejscach również skóra – To ja jestem winien. Tylko ja, nikt inny.
Aoi miał wielką ochotę go uderzyć. Winien? On? Niby czego? Tego, że Ruki to prostak, który wykorzystywał go na każdy możliwy sposób a on zgadzał się, ponieważ się bał? Nie mieściło mu się to w głowie.
Ale zamiast zdzielić go po twarzy, po prostu pogłaskał go po włosach, szepcząc do ucha, by przestał się obwiniać.
 W końcu, jeżeli się kogoś naprawdę kocha, nigdy nie podniosłoby się na tą osobę ręki. Czyż nie? Dlatego właśnie Aoi nigdy nie uciekłby się w przypadku Uruhy do przemocy.
Ponieważ go kochał.
Kochał go i dlatego właśnie tolerował jego związek z Rukim. Myślał, że jest szczęśliwy, a jedynym, czego naprawdę pragnął, było jego szczęście. Pragnął widzieć, jak się uśmiecha w tak charakterystyczny sposób, jak podczas uśmiechu pięknie zaznaczają mu się kości policzkowe, oczy zwężają w zabawny sposób. Nie ważne, że nie zasypiał w jego ramionach.
Pragnął tego co prawda, ale nie kosztem tego uśmiechu. 
Gdyby to zrobił, zachowałby się jak Ruki, który w brutalny sposób zdarł z jego twarzy ten cudowny, naturalny uśmiech, z dnia na dzień zastępując go jakąś dziwną, spaczoną wersją.
Aoi zauważył to, ale w momencie, gdy było już za późno.
Nie takiego Uruhę chciał oglądać. Jego piękna, niczym wyrzeźbiona z marmuru twarz naznaczona była bliznami. Co chwila pociągał napuchniętym, czerwonym nosem.
 - Obiecuję – Aoi wyszeptał zaciskając pięść – Ruki zapłaci za to, co ci zrobił. Już nigdy cię nie tknie, przysięgam.
Takashima patrzył na niego ogromnymi, wystraszonymi oczami.
 - Nie rób mu krzywdy, błagam – wycharczał.
  Powiedzieć, że Aoi był zdziwiony, byłoby ogromnym niedomówieniem. Po tym wszystkim co Takanori mu zrobił on dalej naiwnie go broni.
Dalej go kocha, przemknęło przez głowę szatyna.
 - Dlaczego go bronisz? - uniósł głowę Uruhy, delikatnie łapiąc go za brodę – Nadal go kochasz, prawda? Pomimo tego, co-
 - To nie tak – Uru pokręcił głową – Nie kocham go. Nigdy nie kochałem. Ja po prostu... Nie wiem, czemu to robiłem, ale przez pewien czas naprawdę, wierzyłem, że to ma przyszłość. Wiesz... Mi go było szkoda. Widziałem, jak w pewnym momencie zaczął staczać się po równi pochyłej – patrzył tępo w okno, od czasu do czasu pociągając nosem, lub ocierając łzy – Pomogłem mu,a le on najwyraźniej źle odczytał moje intencje. Ale było mi go żal. W końcu, zapewniłem mu jakiś zalążek uczucia. Tylko on z czasem chciał coraz więcej, zaczął wymagać ode mnie... A mi, z tego żalu ciężko było odmówić. I wszystko znów wyrwało się spod kontroli...
  Jak zwykle - pomyślał Aoi – zawiedliśmy. Zawiedliśmy jako drużyna. Coś, co w założeniu miało być trwałe i nierozerwalne. Z zewnątrz niby wszystko wygląda pięknie. Nasz zespół jest trochę jak takie śliczne pudełko. Jak pieprzona, pięknie zdobiona szkatułka, bez jakiejkolwiek zawartości. Ładna, gdy się na nią patrzy, nie otwierając jej. To grozi ogromnym rozczarowaniem.
 Zaraz. 
 Wróć.
 Nie kocha go?!
A może...

Nie daj się ponieść emocjom, Shiroyama.

 - To miejsce mnie przygnębia – Uruha podniósł się chwiejnie na łóżku, zrzucając z siebie zakrwawioną pościel.
  Pierwszą reakcją Aoi'a było odwrócenie wzroku. Z dwóch powodów.
Po pierwsze: patrzenie na tak pokaleczonego Uruhę sprawiało mu niemiłosierny ból i powracała ochota zabicia Rukiego z premedytacją za wyrządzenie Kouyou takiej krzywdy.
Po drugie: na litość boską, Uru był kompletnie nagi. Nawet pomimo czerwonych szram, zaschniętej, roztartej krwi i czarnych siniaków, to wciąż było to samo ciało, tak pięknie i idealnie wyrzeźbione, na widok którego Aoi aż cały drżał.
 - Najpierw zarzuć coś na siebie – jego wzrok utkwiony był w dłoni, zaciśniętej na klamce od drzwi.
Słyszał, jak Uruha porusza się niezgrabnie, potykając się o własne kończyny, ale wiedział, że się ubiera.
Poczuł się lepiej.
 - Już?
 - Mhm. Chodźmy stąd.
  Aoi ujął go delikatnie pod bok, pomimo tego, że brunet nie był aż tak okaleczony, by nie mógł iść o własnych siłach. Był to zwykły, cichy objaw uczucia, jaki Yuu chciał mu okazać.
  W pokoju dziennym nie było nikogo. Albo przenieśli się z kłótnią w jakieś inne miejsce, albo poobrażali na siebie nawzajem i gdzieś ich wywiało. 
Aoi wzruszył ramionami. Było mu naprawdę wszystko jedno.
Wszedł do pokoju, położył Uru na łóżku i spojrzał na niego z troską.
 - Nie chciałbyś przebrać się w coś czystego? Albo wykąpać? Poczułbyś się lepiej.
 - Nie, ja... - zaczął, chciał coś powiedzieć, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Przemyślał coś dokładnie, po czym znów się odezwał – Aoi, zostań ze mną.
Szatyn poczuł ciepło w okolicy serca. Uruha uśmiechnął się niepewnie.
 - Ale pójdź się umyć i ubierz coś czystego – nie ustępował – Martwię się o ciebie.
 - Chyba pierwszy raz usłyszałem coś takiego – brunet zaśmiał się, ledwo zauważalnie. Jednak Aoi to widział.
Było to dla niego jak nieśmiały przebłysk słońca w pochmurny dzień.
Nadzieja.
Odwzajemnił uśmiech.
  Uru udało się wygrzebać coś czystego z szafy i wyszedł z pokoju.
  Yuu modlił się w duchu, żeby nie spotkał tam Rukiego. Wyjrzał dyskretnie przez wąską szparę w drzwiach. Na szczęście nie było tam ani śladu blondyna. Odetchnął i usiadł na łóżku. Zdał sobie sprawę z tego, że nigdy tak naprawdę nie przyglądał się temu pokojowi. Bywał tu jedynie wtedy, gdy Uruha był zbyt pijany, żeby dać radę samemu się położyć, lub zbytnio się opierał, ledwo stojąc na nogach. Jedyną osobą, której wtedy słuchał był właśnie Aoi. A i tak, nigdy w takich sytuacjach nie zapalał światła, bojąc się, że rozbudzi Uru.
  Nigdy nie był też w pokoju Reity i Kai'a. Sypialnię Rukiego zobaczył dopiero chwilę temu, chociaż i tak zbytnio jej się nie przyglądał. Jedyne co zapamiętał, to wszechobecny bałagan i silny zapach tytoniu.
  Zamieszkali razem w tym ogromnym mieszkaniu, by łatwiej było im zbierać materiały na nową płytę, która właśnie miała swoją premierę. A oni byli w skrajnej rozsypce.
  Aoi rozejrzał się po pokoju. Był bardzo schludny, żeby nie powiedzieć – skrajnie czysty czy nawet pedantyczny.
Na półkach nie dostrzegł ani śladu kurzu, wszystko było idealnie poukładane. W kącie na stojakach pięknie prezentowały się lśniące, ulubione gitary Uru. Tuż na nimi stała ogromna, wbudowana w ścianę półka na płyty, zapełniona po brzegi.
  Jedyną rzeczą, która nie pasowała do panującego w pokoju porządku był stos kartek, zapisanych odręcznie, piętrzący się na biurku.
Piosenki...?, pomyślał Aoi.
Ale nie podszedł do biurka, by zaspokoić ciekawość. To były prywatne zapiski Uruhy i nikt nie dał mu prawa, by do nich zaglądał.
Obok kartek stała pełna popielniczka o którą niedbale oparta była paczka mentolowych Marlboro. Aoi uśmiechnął się na ten widok. Wyobraził sobie skupionego Uruhę, skrobiącego coś na kartce, z dymiącym papierosem w ustach.
Pomimo wypełnionej popielniczki i wiedzy Aoi'a, że Uru był nałogowym palaczem od wielu lat, w odróżnieniu od pokoju wokalisty, tutaj zdecydowanie nie czuć było zapachu tytoniu. To było coś... Coś słodkiego, co za każdym razem uderzało w jego nozdrza, gdy tylko wchodził do tego pokoju. Sam Kouyou też tak pachniał. Aoi zamknął oczy i pozwolił, by inne zmysły przejęły nad nim kontrolę. Nabrał powietrza do płuc; Poczuł słodki, egzotyczny zapach.
Kokos.
Nie miał pojęcia, czy źródłem zapachu był jakiś szampon do włosów, odświeżacz powietrza, czy ukryte gdzieś w pokoju płatki kokosowe.
Uśmiechnął się i bezczelnie położył na łóżku, wdychając leniwie słodki zapach kokosa.
  Po jakimś czasie drzwi otworzyły się i stanął w nich Uru, trochę bardziej przypominający już żywą istotę, ale wciąż zmęczony.
 Nie miał na sobie koszulki. Jego ciało pokrywały poprzyklejane koślawo plastry. Uśmiechnął się blado, siadając na łóżku obok Aoi'a.
 - Dziękuję ci. Pewnie usłyszysz to ode mnie jeszcze wiele razy, ale jestem ci naprawdę wdzięczny.
 - Co? Za co znowu? Najpierw mnie przepraszasz, potem mi dziękujesz... Nie zrobiłem nic takie-
 - Owszem, zrobiłeś – Uruha pokręcił głową – Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wiele. Przerwałeś błędne koło, uratowałeś nas obu. 
 - Aoi, zdziwiony, nie odrywał od niego spojrzenia.
 - Nawet bardziej Rukiego niż mnie – kontynuował Śliczny – On... On teraz nareszcie będzie mógł poszukać prawdziwej miłości. Ja go po prostu pocieszałem, bo widziałem, jak nieszczęśliwy był. To wszystko moja wina, Aoi. Ja to zacząłem, to przeze mnie stał się... taki.
  Uruha siedział okrakiem na łóżku, w dłoni ściskając skrawek kołdry, na której, w miarę mówienia, jego dłoń zaciskała się coraz mocniej. Przypominał dziecko, które w sytuacjach stresowych gniecie fałdkę koszulki lub sukienki.
Po jego policzkach znów popłynęły łzy.
Szatyn zaczął panikować. Nie wiedząc za bardzo, co ma robić, przytulił go.
 - Nie płacz – prosił – Nie mogę znieść tego widoku. Proszę, nie płacz, Uru. Jestem tu, słyszysz? Nie musisz się już martwić, jest po wszystkim.
Brunet objął go w pasie, kładąc głowę na jego ramieniu. Czuł, że łzy powoli ustępują, walczył z nimi. Nie chciał już być słaby. Wiedział, że może się z tego podnieść, z pomocą Aoi'a.
 - Dziękuję ci. Jesteś prawdziwym przyjacielem, Aoi.
Yuu uśmiechnął się gorzko. Być może było na to zbyt wcześnie, ale w tej marnej sytuacji wyczuł swoją jedyną szansę. Powie mu.
Nabrał powietrza do płuc.
 Raz kozie śmierć.
 - Z tym że ja nie chcę być twoim przyjacielem, Uruha.
Kouyou spojrzał na niego wystraszony. Zauważył, że szatyn uśmiecha się ciepło.
 - Chcę być czymś więcej. Wybacz mi, że mówię to w takiej chwili, ale wiesz, jaki jestem. Takie rzeczy mówię tylko przyparty do muru – zauważył , że jego twarz wciąż wykrzywia grymas głębokiego zdziwienia, lub nawet strachu – Nie patrz tak na mnie. To nie jest objaw litości. Znasz mnie, wiesz, że nic takiego nie przyszłoby mi do głowy. Ja... powiedziałbym ci wcześniej, ale widziałem, jaki byłeś szczęśliwy. To znaczy, wydawało mi się, że jesteś szczęśliwy. Teraz widzę, że po prostu byłem strasznym ignorantem i widząc tą imitację związku, zaślepiony nią, nie zauważałem, że tak naprawdę byłeś strasznie nieszczęśliwy. Po prostu byłem głupi.
 - Sam zauważyłeś, że spanikowałem – Uruha ostrożnie dobierał słowa – I wiesz, dlaczego. Bałem się, że pomimo tego, co ci powiedziałem, ty chcesz mnie potraktować tak samo, jak ja potraktowałem Rukiego.
 - Nigdy bym się na coś takiego nie odważył. Za bardzo boję się, że mógłbym cię stracić. 
 - Ufam ci Aoi, doskonale o tym wiesz. Wiesz, że jeśli potrzebuję pomocy, świadomie lub nie, zawsze zwracam się do ciebie. Dlatego, że z całej waszej czwórki, ty zawsze byłeś mi najbliższy – uśmiechnął się – W tej chwili, nie potrafię jeszcze ocenić moich uczuć. Wiem tylko, że zawsze mogę na ciebie liczyć i że nie zawiodę się w tym przekonaniu.
  Wtulił się w niego. Pomimo tego, że był nieco wyższy od Aoi'a, skulił się do tego stopnia, że wydawał się być niezwykle drobny, cały mieszcząc się na jego kolanach. Szatyn wyczuł coś w tej cichej próbie znalezienia wsparcia. Może Uruha naprawdę nie był tego świadom, ale Aoi to poczuł; Coś, co przypominało ledwie tlący się płomyk nieśmiałego uczucia.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Ten ledwo wyczuwalny płomyk rozbudził w nim na nowo nadzieję. Postanowił znów zaryzykować.
 - Uru...
 - Hm...? - Brunet podniósł powoli wzrok.
 - Mógłbym coś spróbować? Tylko jedną rzecz. Przestanę, jeśli taka będzie twoja decyzja.
 - M... myślę, że tak, ale co ty-
 - Zamknij oczy.
 - Co? Po co?
 - Po prostu to zrób, Uru, proszę...
 - N... no dobra – Kouyou uśmiechnął się niepewnie. Była to namiastka jego normalnego, szczerego uśmiechu.
  Aoi'a przeszły ciarki. Od karku aż po lędźwie. Nareszcie... Uruha uśmiechał się tylko dla niego. Nie był to co prawda jego piękny, szeroki uśmiech, ale najważniejsze, że nie był wymuszony.
 Spojrzał na jego usta z myślą, że już za chwilę będzie mógł poczuć ich smak. 
Delikatnie zbliżył do siebie jego twarz, wciągnął powietrze i sam zamknął oczy. Powoli, bardzo powoli dotknął jego ust. Uruha drgnął, ale nie odepchnął go od siebie. Aprobata. Aoi musnął jego wargi jeszcze raz, tym razem nie odczepiając się już od nich. Poczuł, jak dłonie bruneta oplatają go w pasie. Usłyszał, jak mruczy z zachwytu, jak coraz mocniej żarzy się w nim szkarłatny płomień uczucia.
  Podobno pierwszy pocałunek ma utwierdzić w przekonaniu, że osoba, którą się kocha jest tą właściwą. W tym przypadku zdecydowanie tak było. Aoi był pewien. Jego dłoń zniknęła gdzieś we włosach Uru, druga zabłądziła w okolicę jego biodra. Był szczęśliwy, Kouyou nie odrzucił go. Dał szansę zarówno jemu, jak i sobie. Sam nawet, w subtelny sposób prowokował go, by nie przerywał. Nie zrobił tego, pomimo że obaj już ledwo łapali powietrze w płuca.
  Uru nareszcie czuł się bezpieczny i kochany w objęciach Aoi'a, którego uczucie najwyraźniej zaczął odwzajemniać. Serce biło mu w piersi jak szalone.
Aoi był już kompletnie zdyszany. Niechętnie puścił bruneta.
 - Tego się się kompletnie nie spodziewałem – jego źrenice były powiększone. Przypominał trochę narkomana, który wreszcie dostał upragnioną działkę. Oddychał ciężko.
 - Szczerze mówiąc, ja też... - Śliczny, speszony spuścił wzrok.
Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Przyłożył dłoń do piersi. Czuł, jakby serce miało go za chwilę rozedrzeć od środka. Ale było to całkiem przyjemne uczucie.
Spojrzał nieśmiało na Aoi'a, który trzymał go za rękę, uśmiechając się do niego ciepło. 
 - Dziękuję – Uruha wtulił się w niego. Czuł, jak do oczu znów napływają mu łzy, ale tym razem nawet nie próbował ich powstrzymywać – Naprawdę ci dziękuję... 
                                                                                ***

 - Ruki, stój! - Reita wrzasnął do zbiegającego szybko po schodach wokalisty – Stój, słyszysz?!
 - Zostaw mnie – blondyn warknął na niego, przy okazji o mało nie zabijając się o nogawkę zbyt długich spodni Kai'a. Przeklął w myślał jego długie nogi. Uniósł prawą rękę w stronę basity, zapewne chcąc pokazać mu jakiś gest, ale Akira nie dowiedział się, jaki, gdyż bluza również była na Rukiego za duża i rękaw zasłonił całą jego dłoń.
 - Zatrzymaj się, do cholery – Reita robił wielkie kroki, przeskakując po kilka schodków. Dopadł Takanoriego i jednym ruchem przygwoździł go do ściany – Wiesz... - wysapał – Ucieczka byłaby o wiele bardziej efektowna, gdybyś pojechał windą. No i mnie kosztowałoby to o wiele mniej wysiłku. Wiesz, moje płuca już nie- 
- Puść mnie, Rei – Ruki przerwał mu chłodno.
 - Zapomnij.
 - Mało ci? Wrócę tam i wyślecie mnie do wariatkowa, „bo jestem chory”.
 - Uspokój się. Po pierwsze – nikt nigdzie nie będzie cię wysyłał, nie pozwolę na to. Po drugie – Nie mówiłem, że masz wracać. No, nie teraz. Chcę z tobą porozmawiać – zrobił zbolałą minę – Ruki, martwię się o ciebie...
 - A to coś nowego – blondyn złożył ręce na piersi – To już nie jesteś na mnie zły? Co?
Prowokował go. Reita doskonale o tym wiedział i miał wielką ochotę go walnąć. Wiedział jednak, że co jak co, ale na niego w życiu nie podniósłby ręki. Zmarszczył jedynie brwi.
 - Jestem wkurwiony... Z dwóch powodów, chcesz wiedzieć, jakich? - Ruki wymruczał „niespecjalnie”, ale Suzuki, widać, nie przejął się tym zbytnio, bo kontynuował – Powód numer jeden: wykorzystałeś Uru, traktowałeś go jak swoją zabawkę. Głupi był, bo się zgadzał, ale ty byłeś jeszcze głupszy, bo nie widziałeś, że robisz mu krzywdę. Powód numer dwa – jego twarz nagle złagodniała. Przyciągnął do siebie wokalistę, który był wyraźnie rozkojarzony – Jestem wkurwiony, bo sam nie zauważyłem tego wcześniej. Nie widziałem, że tak naprawdę byłeś nieszczęśliwy. Może Uruha pozwalał ci się wykorzystywać, bo widział to i było mu cię żal. Znam go i wiem, że byłby do tego zdolny. A ty po prostu chciałeś być kochany, prawda? Wiem, że tak. Ciebie też znam. I naprawdę jestem zły na siebie za to, że cały ten czas byłem tylko biernym obserwatorem rozpadu tego, co łączyło nasz zespół. Ale mam szczerą nadzieję i przeczucie, że uda się odbudować to zaufanie. Wystarczy tylko odrobina chęci. I przebaczenie, przede wszystkim.
 - Rei... - Ruki zadrżał, wtulił się w ramię basisty – Przepraszam... Zachowałem się jak egoista. Znowu. Masz rację Reita, ja... - z jego oczu nagle popłynęły łzy – Nie wiem, czemu to robiłem. Czemu nie zauważyłem, że krzywdzę nie tylko Uruhę, ale cały zespół. Znów nie pomyślałem. Uru chciał mi pomóc, pocieszyć mnie a ja go wykorzystałem. Przeze mnie zespół się rozpadnie – panikował – Rei, co ja mam zrobić? Chcę to wszystko naprawić, uwierz mi... Wiem, że źle zrobiłem, ja... Przeprasza, Retia... Naprawdę przepraszam.
 - Nie mnie musisz przepraszać, Ruki. Wiesz o tym. Poza tym, to ja powinienem przeprosić ciebie.
Powiem mu! Dzisiaj mu to powiem. Teraz...
 - O czym ty mówisz? - Ruki zmarszczył jedną brew.
 - Jeszcze się nie domyśliłeś? - Reita zacmokał, wyraźnie zniecierpliwiony– Po tym wszystkim, co powiedziałem, ty nadal...
Takanori pokręcił przecząco głową.
  Albo jest głupi, albo gra sobie ze mną...
 - Rei westchnął, jeszcze bardziej zniecierpliwiony, przytrzymał wokalistę, żeby czasem mu nie uciekł, po czym przyparł do niego i wpił się w jego usta.
 - Mhmm....?! - wymruczał zaskoczony Ruki.
 - Chciał zawołać „Reita?!”, ale siłą rzeczy, nie miało prawa mu się udać. Basista nie puścił go. Nie pogłębił też pocałunku. Czekał na reakcję ze strony blondyna, który po chwili przestał mu się opierać.
  Akira stwierdził, że na razie wystarczy. Puścił go powoli.
 - Teraz rozumiesz? - uniósł brwi. Patrzył na Rukiego błągalnie.
 - Ja... Reita, ty... Dlaczego mnie? Dlaczego to nie mógł być Kai, albo Aoi? - wyglądał na zrozpaczonego – Przecież ja... Ja nie potrafię kochać, Rei. Nie potrafię...
 - Jego głos się załamał. Osunął się na kolana. Przyłożył dłonie do twarzy i zaszlochał. Akira uklęknął koło niego, obejmując go.
 - Potrafisz i udowodnię ci to. Sam nie poddam się tak łatwo. Pomogę ci, obiecuję.
 - Wierzę w to, Rei. Wierzę, że uda ci się naprawić moje wypaczone pojęcie miłości. Wierzę, że będę mógł spojrzeć Uru w twarz i powiedzieć, że potrafię już pokochać. Pomimo tego, że jemu się to nie udało, mam szczerą nadzieję, że ty nauczysz mnie kochać.
 - Nie poddam się – powtórzył i znów go pocałował, tym razem wkładając w ten pocałunek najwięcej uczucia, na ile było go stać.
                                                                                 ***
  Kai odetchnął głośno i wszedł do ich wspólnego mieszkania.
Jak perkusję kocham, kiedyś ich wszystkich pozabijam. Dorośli faceci, też mi coś. Jak żyję, w całej mojej karierze nie wywinęli mi takiego numeru. Chyba jestem na to za stary...
Musiał się przewietrzyć po tym wszystkim. Wyszedł z domu tuż po tym, jak kazał Rukiemu się ubrać, a ten zarzuciwszy na siebie jego za duże ciuchy, wybiegł na klatkę schodową a Reita wystrzelił za nim, krzycząc coś tak głośno, że zapewne pół Tokio go słyszało. Tak. Wtedy Kai zwątpił. Stwierdził, że to olewa. Aoi zniknął w pokoju Ruksa, żeby pocieszyć Uruhę. Lider wiedział, że szatyn sobie poradzi. Zresztą, wiedząc, co gitarzysta czuje, nawet nie myślał o tym, żeby się wtrącać. Po tym, jak Rei rzucił się w pogoń za Rukim po prostu się poddał. Wyszedł z nadzieją pozbierania myśli. Ale przez ten cały czas jedynie się zamartwiał. Ale spacer nie przyniósł zamierzonego efektu. Przeklinając, na czym ten świat stoi, wrócił niechętnie do domu, w którym było tak samo cicho i pusto, jak w momencie, kiedy z niego wychodził.
 Postanowił jednak zaryzykować i sprawdzić, jak się czuje Uruha.
Podejrzewając, że Aoi namówił go, aby poszedł o swojego pokoju, skierował się właśnie w tamtą stronę. Powoli otworzył drzwi. Kouyou faktycznie tam był. Jednak nie sam. Obok niego spał Aoi, obejmując go opiekuńczo. Brunet ściskał w dłoni chusteczkę, ale nie wyglądał na smutnego; Uśmiechał się nieśmiało przez sen.
  Nagle poruszył się i mrucząc coś pod nosem obrócił się twarzą do Aoi'a, wtulając się w jego pierś. Shiroyama otworzył oczy i spojrzał na ukochanego z czułością.
Zauważył lidera, stojącego w drzwiach i uśmiechnął się do niego, przykładając palec wskazujący do ust. Kai powtórzył gest, po czym wycofał się po cichu z pokoju.
Uśmiechnął się sam do siebie. Cieszył się, że przynajmniej Yuu się udało. Wszystko wskazywało też na to, że Uru odwzajemnił jego uczucia.
  Kai z szerokim uśmiechem na ustach wszedł po pokoju dziennego, po czym stanął wryty, jakby nogi nagle wrosły mu w dywan.
  W pokoju na kanapie siedzieli już Reita z Rukim i – na litość boską – trzymali się za ręce. Akira szeptał coś do wokalisty, jedną ręką głaszcząc go uspokajająco po włosach. Wyglądali trochę tak, jakby już zdążyli zapomnieć o wydarzeniach ostatnich kilku godzin. Kai spojrzał na zegarek, zdziwiony, ile czasu minęło od momentu, gdy Ruki wyszedł z pokoju z ogromnym kubkiem kawy. Trzy godziny. Z hakiem.
 - Powiem szczerze, że tego się nie spodziewałem – zaśmiał się gorzko.
  Ruki, nagle speszony, odwrócił wzrok w stronę przeciwną do tej, gdzie obecnie znajdował się perkusista. Reita szturchnął go dyskretnie w bok. Blondyn skrzywił się. Basista ujął jego twarz w dłonie i skierował na siebie jego wzrok. Spojrzał na niego błagalnie.
Kai widział, jak twarz wokalisty łągodnieje.
 - Dobrze – uśmiechnął się.
 - Dziękuję – Rei pocałował go w policzek, zahaczając jednak dyskretnie o kącik jego ust, po czym spojrzał na niego zachęcająco.
Wokalista wstał i podszedł do oniemiałego Kai'a.
 - Przepraszam za moje zachowanie – wyrecytował. Jego wzrok utkwiony był w jakimś bliżej nieokreślonym punkcie na dywanie pod jego stopami – Przepraszam za to, że przeze mnie o mało nie rozwiązałeś zespołu. Obiecuję, że się poprawię. Zresztą... - spojrzał na Reitę – Jestem już na jak najlepszej drodze.
 - Daj spokój, nawet jeśli tak powiedziałem, nigdy nie rozwiązałbym zespołu – Kai zaśmiał się nagle – Zbyt wiele dla mnie znaczycie i nie wyobrażam sobie, żebym nagle miał się poddać i zostawić was na lodzie. To jeszcze bardziej pogorszyłoby stan waszej psychiki a tego nie mógłbym sobie wybaczyć. Aoi poradził sobie z Uru a ty, Rei, namówiłeś Rukiego do poprawy swojego zachowania. Nie ma się nad czym rozczulać. Teraz musimy po prostu sobie wybaczyć i iść dalej do przodu. Pamiętacie, że na początku też nie radziliśmy sobie najlepiej. Ale podnieśliśmy się z tego i teraz nasz zespół stał się tym, czym się stał. Więc dlaczego nie mielibyśmy sobie poradzić z takim problemem? - Reita uśmiechnął się do niego, wyszeptał coś. Jego usta ułożyły się w jedno słowo: „dziękuję”.
- Kai, jesteś niesamowity! - Ruki zarzucił mu dłonie na szyję i przytulił się do niego.
- Wiem, wiem – uśmiechnął się, pokazując dołeczek w lewym policzku – No idź, Reita na ciebie czeka.
 Ruki uśmiechnął się i pobiegł do basisty, który złapał go za rękę i przytulił do siebie.
Teraz musi być już dobrze, Kai, uśmiechając się, usiadł z powrotem przy biurku i znów zaczął przeglądać papiery. Listy i plany dotyczące przyszłości ich zespołu, która znów zdawała się jarzyć w radosnych barwach.
Tak. Teraz już na pewno będzie dobrze, pomyślał, zakładając na nos okulary do czytania.


_________________________________

No, to tyle XDDD Przepraszam, że zrobiłam z Uru takiego małego ułomka, no ale no... XD
Przepraszam was za mój mózg, który stworzył tego potworka, ale tak bardzo chciałam napisać coś... Smutnego. 
Oczywiście mi nie wyszło, bo musiałam dowalić szczęśliwe zakończenie ;_____;
Ale, meh XD Jeszce napiszę dla was jakiegoś porządnego wyciskacza łez *u*

A tymczasem zabrałabym się za pisanie o jakimś innym zespole :/ Jakieś propozycje...?

Do następnego razu :*
Keró-kón a.k.a Tamashi

WSZYSTKIE WYDARZENIA PRZEDSTAWIONE W TYM OPOWIADANIU SĄ WYMYSŁEM CHOREGO MÓZGU AUTORKI I CZYSTKĄ FIKCJĄ LITERACKĄ~