Więc tak... W końcu udało mi się dodać to opowiadanie. Powiem szczerze - nie jestem z niego zadowolona. Nawet nie chciało mi się sprawdzać błędów >.<
Nie zdradzę wam paringów :> Niech to będzie dla was niespodzianka. Nie powiem wam też, o czym jest opowiadanie. Po prostu chcę, żebyście je przeczytali i napisali mi komentarz. Zróbcie to, pliz, tym razem wasze zdanie jest dla mnie jeszcze bardziej ważne niż poprzednio ;___;
I ŻEBY NIE BYŁO: JEŻELI KTOŚ UWAŻA, ŻE RUKI TO ÓSMY CUD ŚWIATA, NAJBARDZIEJ ŚWIĘTY I CUDOWNY CZŁOWIEK NA ZIEMI - TO NIE JEST OPOWIADANIE DLA NIEGO.
TAK, ZLINCZUJECIE MNIE ZA TO, ALE ZROBIŁAM Z NIEGO STRASZNEGO BAŁAGANIARZA XDDD (i nie tylko ;______;)
No więc, bez zbędnego, dalszego gadania, zapraszam do lektury :3
___________________________
- Raaany...
- Reita przeciągnął się na ogromnej kremowej kanapie, wyciągając
nogi na szklany stolik do kawy – Wiecie co? Zbyt długo się
leniliśmy... Na samą myśl o tym, że mamy znów zacząć trasę
koncertową, mam dość.
- Żartujesz sobie?! - Aoi obdarzył go najbardziej pogardliwym spojrzeniem, jakie posiadał w swoim repertuarze – Znaczy, całkiem upadłeś na głowę? Albo po prostu jesteś aż tak głupi.
- Żartujesz sobie?! - Aoi obdarzył go najbardziej pogardliwym spojrzeniem, jakie posiadał w swoim repertuarze – Znaczy, całkiem upadłeś na głowę? Albo po prostu jesteś aż tak głupi.
- Daj
spokój, Aoi. Dobrze wiesz, że to śmierdzący leń. Po co w ogóle
z nim dyskutujesz? - Kai nawet nie podniósł wzroku znad sterty
papierów, które piętrzyły się na biurku, przy którym siedział.
Zmarszczył tylko brwi, po czym znów wrócił do studiowania ich,
mrucząc coś do siebie.
Aoi
przewrócił oczami. Jak on mógł tak bluźnić? Przecież występy
na żywo to najlepsza część ich pracy. Po to żyją, dla takich
momentów tworzą... Móc widzieć przed sobą tłumy ludzi, które
Cię uwielbiają, które przychodzą na koncerty specjalnie dla
Ciebie, poczuć znów przypływ ożywiającej adrenaliny. Poczuć
się szczęśliwie wyczerpanym, podziwiać jego ruchy na scenie...
Zaraz,
co?
Aoi
otrząsnął się z dziwnego wrażenia. O czym on właśnie
pomyślał? Pokręcił
głową, cmokając z dezaprobatą. Tak nie powinno być. Musi zabrać
się do pracy, zanim całkiem zacznie wariować.
W
tym momencie do pokoju wszedł Ruki, niosąc wielki kubek z kawą.
Wyglądał... no cóż... Wyglądał jak zmora. Ruki, nie kubek,
rzecz jasna.
Jego
malutkie oczy, na których nie miał założonych soczewek,
przypominały wąskie szparki. Efekt podkreślały ciemne smugi pod
oczami, świadczące o skrajnym niewyspaniu. Ubrany był w ogromny
dres; Sunął zbyt długimi nogawkami po brązowym dywanie,
narzucona na klatkę piersiową koszulka przypominała czarny worek.
Przy jego drobnej posturze wyglądało to naprawdę zabawnie.
- Widzę,
że znowu korzystasz z szafy Uruhy – zakpił Reita – o której
poszliście wczoraj spać?
- No
cóż – Ruki opadł na kanapę z zamyślonym wyrazem twarzy,
spojrzał na trzymany w dłoni kubek – Jeżeli ilość wypitej
kawy jest odwrotnie proporcjonalna do ilości przespanych godzin...
to bardzo późno.
Uśmiechnął
się złośliwie. Nagle, jakby wiedziony dźwiękiem jego słów, do
pokoju wszedł Uruha, ocierając oczy dłonią. Pomimo faktu, że
sam spał tylko czasu, co Ruki, wyglądał wprost promieniująco.
Aoi
poczuł ukłucie zazdrości. Zagryzł dolną wargę.
- Cześć
wszystkim – Kouyou usiadł obok, Rukiego, który ostentacyjnie
objął go ramieniem w pasie.
Uruha
naprawdę prezentował się o wiele lepiej od wokalisty. W
odróżnieniu od niego wyglądał w miarę świeżo. Nie miał też
na sobie gigantycznego dresu, w którym wyglądałby jak wieszak.
Ale nawet jeśli założyłby ubranie, której w tamtej chwili miał
na sobie Takanori – który, jakby na to nie spojrzeć jest od
niego o głowę niższy – wyglądałby w nim... normalnie. Być
może również dlatego, że najprawdopodobniej było to jego
ubranie.
W
każdym razie gitarzysta zdecydowanie nie miał na sobie wielkiego
dresu. A przynajmniej nie było to coś, co okrywałoby go od pasa w
górę. Owszem, miał na sobie wygodne, sportowe spodnie, ale jego
brzuch i klatka piersiowa były zupełnie nagie, odsłaniając
pięknie wyrzeźbione ciało. Skóra była jasna, ale w delikatnie
oliwkowym odcieniu. Zdawała się być porcelanowa i krucha.
Ruki
przejechał palcem po zagłębieniu na środku jego brzucha. Uruha
skrzywił się na ten gest czułości.
- Skończcie
z tym teatrzykiem – odezwał się Reita – Ruki, wszyscy wiemy,
że jesteś zboczony i niewyżyty, ale mógłbyś się ogarnąć.
Nie koniecznie chcemy to oglądać... - skrzywił twarz w grymasie
niezadowolenia – Poza tym, Uruha, do ciężkiej cholery, czemu on
wiecznie popierdala w tej twojej piżamie? Weź kup mu jego własną
na urodziny, święta, czy rocznicę i z łaski swojej przestań
łazić półnagi.
- Święte
słowa! - obruszył się nagle Ruki – Uruś, skarbie dlaczego się
obnażasz?!
Nadął
policzki. Uruha wyglądał na zmieszanego. Nie. Wyraźnie nie
wiedział, co ma powiedzieć. I wyglądał trochę tak, jakby chciał
się zapaść pod ziemię. Pomasował nerwowo kark.
- No
wiesz... Pożyczam ci moje koszulki, bo sam nie lubisz chodzić z
gołym brzuchem.
- Urocze.
Ale i tak proszę, byś coś na siebie założył. Nawet w tym
towarzystwie, nie podoba mi się, że ktoś poza mną widzi cię
no... nago.
Shima
przewrócił oczami, wyraźnie zniecierpliwiony.
Reita,
Kai i Aoi jęknęli zniesmaczeni.
Lider
podniósł wzrok znad biurka:
- Uru,
błagam. Oszczędź nam tej jego tyrady i po prostu się ubierz.
Brunet
przygryzł wargę. Myślał nad czymś gorączkowo.
- Nie
mam – odezwał się po chwili, wzruszając ramionami.
- Jak
to „nie masz”?! - Reita wybałuszył na niego oczy.
- No
nie mam. Dałem wszystkie koszulki Rukiemu. Kai marudził, że ma
syf w pokoju, więc wrzucił je do prania.
Rei
zmiażdżył perkusistę wzrokiem.
- Same
z tobą problemy, przeklęty pedancie... - westchnął, po czym
kręcąc głową z niezadowolenia zaczął zdejmować swoją
koszulkę, by podarować ją przyjacielowi.
Uprzedził
go Aoi. Zanim Reita się zorientował, ten stał już koło drugiego
gitarzysty, półnagi, trzymając w wyciągniętej dłoni własną
koszulkę.
- Masz.
Uruha
patrzył na niego, zdziwiony.
- No
bierz! Bo Rukiemu jeszcze strzeli do głowy jakiś głupi pomysł na
twój widok, a raczej wolelibyśmy tego uniknąć.
Nie
patrzył na niego. Jego wzrok utkwiony był w jakimś obiekcie na
oknem.
Uruha
posłusznie przejął od niego koszulkę i zarzucił na siebie
jednym, zgrabnym ruchem.
Aoi
wyszedł z pokoju bez słowa.
Ruki
spróbował pocałować bruneta, ale ten, milcząc odwrócił od
niego twarz.
Wokaliście
wyraźnie się to nie spodobało. Prychnął na niego, po czym
podniósł się z kanapy, odłożył z trzaskiem kubek na stolik,
rozlewając przy okazji pozostałą w nim kawę i tupnąwszy nogą
poszedł w kierunku odwrotnym do tego, w którym udał się Aoi.
Uruha
spuścił wzrok.
- Czy
mi się wydaje, czy on cię wykorzystuje? - spytał Reita z troską.
- On...
On po prostu się nie wyspał – Uruha, wyraźnie zdołowany
pociągnął dyskretnie nosem.
- Nie
tłumacz go – odezwał się Kai zza biurka – wszyscy wiemy, że
to szantażysta – Podniósł głowę i zsunął lekko z nosa swoje
okulary do czytania – Słuchaj, jeśli nie czujesz się dobrze w
zaistniałej sytuacji, po prostu powiedz słowo a my... - Reita
przytakiwał mu gorączkowo kiwnięciami głowy
- Daj
spokój – Uruha przerwał mu - wszystko jest OK – uśmiechnął
się blado.
- Kłamiesz
– skomentował Rei – widać to po tobie. Coś jest nie tak a ty
nie chcesz nam powiedzieć, co.
- Po
prostu nie chcemy wyciągać pochopnych wniosków.
- Więc
darujcie sobie to dochodzenie – Uru podniósł się z kanapy –
Jestem dorosły. Ruki też. Żaden z nas nie potrzebuje, żeby
prowadzić go za rączkę.
- Kouyou,
staramy się pomóc – głos Kai'a stężał.
Uruha
przygryzł dolną wargę. Kiedy lider mówił do nich po imieniu,
oznaczało to, że jest śmiertelnie poważny. Chciał uniknąć
konfrontacji.
- Powiedziałem
już – skwitował, po czym opuścił pokój dzienny i, nie
wiedząc, dlaczego, udał się do sypialni wokalisty.
Wszedł
bez pukania. Nigdy tego nie robił. Była to ich niepisana zasada.
Zaufanie przede wszystkim. Uruha uśmiechnął się gorzko na tą
myśl.
Takanori
leżał na łóżku, twarzą zwrócony w stronę okna. Koszulka
Uruhy została rzucona przez niego na podłogę. Takashima westchnął
i usiadł na łóżku obok Rukiego.
Musnął
palcem wgłębienie na nagim boku wokalisty.
- Przepraszam...
- wyszeptał i ucałował jego prawą łopatkę – Nie chciałem,
żeby było ci przykro.
Blondyn
bez słowa odwrócił się w jego stronę, przyciągnął go do
siebie i pocałował. Długo i beznamiętnie. Jakby zostawiał na
nim świadectwo własności. Mówił „jesteś mój”.
Z
oka Uruhy spłynęła pojedyncza łza. Udając, że jej nie
zauważył, przymknął powieki.
Wiedział,
co teraz będzie.
Teraz
Ruki zrobi z nim to, co będzie chciał zrobić.
Będzie
go bolało, będzie miał ochotę krzyczeć, wyrwać się i uciec z
pokoju, ale nie zrobi tego. Dlatego, że poprzysiągł sobie, że
sprawi, żeby Ruki był szczęśliwy za każdą cenę. Nawet jeśli
stawką było jego ciało i zdrowie.
Nadal
będzie udawał przed resztą zespołu, że wszystko jest w
porządku, tak, jak robił to do tej pory.
Koyou
przełknął resztę łez cisnących mu się do oczu i po prostu
pozwolił, by jego tak zwany przyjaciel wykorzystał go – tak,
wykorzystał. Uruha doskonale wiedział, że jest wykorzystywany,
ale wmawiał sobie, że przyjaźń wymaga poświęceń – tak, jak
mu się podoba.
Zasyczał,
gdy wokalista wgryzł się w jego kark, niczym wampir. Dość
głęboko, by poczuł, że skóra pęka i wypływa z niej cieniutka
stróżka krwi. Nawet nie zauważył, kiedy wokalista zdążył
zdjąć z niego ubrania.
Ruki
popchnął go na materac i zawisnął nad nim, uśmiechając się
drapieżnie. Uru odwrócił wzrok, starając się nie pokazać
kłębiących się w nim emocji.
Miejmy
to już za sobą.
Blondyn
położył się na nim i przycisnął brutalnie swoje usta do jego,
tym razem wkładając więcej emocji w pocałunek. Wydawał się nim
delektować. Spijać z niego cały smak. Następnie obdarował serią
krótkich pocałunków jego szyję, obojczyk, klatkę piersiową...
***
***
- Boże,
jak oni tak mogą... - Reita z niesmakiem spojrzał w stronę pokoju
wokalisty – Co ty na to, żeby wygłuszyć im ściany?
- Nie podoba mi się to – Kai
zmarszczył brwi. Siedział na fotelu naprzeciwko Reity – Ruki
zachował się jak obrażona królewna, tylko dlatego, że Uru nie
chciał go pocałować. I jeszcze ta chora akcja z jego odkrytym
brzuchem. Wiesz co, jak dla mnie to, co się tam dzieje brzmi zbyt
brutalnie. Tym bardziej zważając na fakt, że oni całą noc...
- Wiesz,
ja się tam nie wsłuchuję – Rei spojrzał na niego badawczo –
Ale też wydaje mi się, że Ruks przegina.
- To
przecież oczywiste, że on go wykorzystuje – szatyn był wyraźnie
zbulwersowany – Ruki to zboczona świnia i w idiotyczny sposób
owinął sobie naiwnego Uruhę wokół palca. Doskonale wie, jak
wzbudzić w nim poczucie winy. Chociaż, nawet jak na niego to i tak
zbyt wiele.
- Dość
tego – warknął nagle Aoi z drugiego końca pokoju. Kai i Reita
odwrócili głowy w jego stronę – Nie pozwolę, by tak go
traktował.
- Stój,
to nie ma sensu – zatrzymał go basista – Teraz chcesz tam
wchodzić?
Yuu
zatrzymał się, namyślił, po czym złożył ręce na piersi,
nadął policzki i opadł na kanapę.
- Masz
rację. Poczekam aż skończą. Ale wtedy niech Bóg chroni tego
małego gremlina, żeby coś z niego zostało, gdy już skopię mu
tyłek – zazgrzytał zębami.
- Nie
unoś się tak. Wokalista nam się jeszcze przyda – Rei podsunął
mu pod nos paczkę papierosów.
- Drugi
gitarzysta też – warknął odpychając jego dłoń – Poza
tym... Uruha... - głos mu się załamał – Mój Uruha... Ruki to
kretyn, który nawet nie potrafi dostrzec, jaki skarb ma tuż pod
nosem. Wykorzystuje go jak... jak swoją zabawkę. Nie daruję mu
tego – wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Więc
to o to chodzi...! - krzyknął basista triumfalnie – Zakochałeś
się, Aoi.
- Ale
z ciebie idiota, Rei – Kai zdzielił go po głowie – Zero
wyczucia. I nie zachowuj się, jakbyś co najmniej odkrył
zamieszkałą przez obcą formę życia planetę.
- Po
prostu się nie cackam, tak? Co ja mogę poradzić na to, że Aoi to
życiowa sierota, au! - Reita, oburzony pomasował bolące miejsce –
Kai, nie bij mnie już...
- Nie
będę, jeśli zmądrzejesz – skwitował, po czym zwrócił się
do gitarzysty – Obiecaj mi, że z nim porozmawiasz. Na spokojnie.
Aoi
wymruczał coś pod nosem, podniósł się i zarzuciwszy nagle lekką
kurtkę i okulary przeciwsłoneczne stwierdził, że wychodzi.
Gdy
tylko trzasnęły drzwi wejściowe, Reita zwrócił się do lidera:
- Wiedziałeś?
- Nie
jestem ślepy – wzruszył ramionami – Uruha ma rację. Są
dorośli. Nie będę się w to mieszał.
- Jesteś
ich przyjacielem, do cholery! - Akira podbiegł do niego i
wstrząsnął nim, mając nadzieję, że się opamięta, cudem
otrzeźwieje i ruszy z hukiem do Ruksowej sypialni celem uratowania
ich biednego gitarzysty – Widzisz, co się dzieje, wiedziałeś o
wszystkim, dlaczego nie zareagowałeś wcześniej? Ja... Byłem
ślepy, masz rację. Nie zauważałem, co się dzieje. Ale gdybym
wiedział, do cholery... Zrobiłbym coś, Kai. A ty po prostu
czekałeś bezczynnie, aż wszystko się posypie. Jesteś strasznym
ignorantem. Ignorantem i egoistą. Wiesz, co...
Przerwał mu przeciągły jęk,
który zabrzmiał tak, jakby ktoś zanosił się płaczem.
Uruha.
- Wystarczy
– Reita zmarszczył brwi. Ruszył w stronę pokoju wokalisty.
- Stój!
- zagrzmiał Kai – Zrób jeszcze krok w tamtą stronę a
przysięgam, rozwiążę zespół!
Zawahał się, ale nie poszedł
dalej. Westchnął, wyciągnął telefon, wystukał coś
energicznie, po czym schował komórkę z powrotem do kieszeni.
Spojrzał zimno na perkusistę.
Nie.
To
nie było zimne
spojrzenie.
To spojrzenie zmroziło krew w żyłach Kai'a. Poczuł się, jakby
nagle wylądował na Arktyce. I to w samej bieliźnie.
- Ja nic nie zrobię – uniósł
dłonie w poddańczym geście, ale jego głos był równie zimny, co
spojrzenie – Ale chcę, żebyś wiedział, że jak tak dalej
pójdzie, przyszłość zespołu wisi na włosku. I to wyjątkowo
cienkim. Któryś z nas w końcu się złamie. I mam wrażenie, że
to się stanie o wiele szybciej, niż przypuszczasz.
Jakby w odpowiedzi na jego
słowa, z pokoju Rukiego znów dobył się płacz.
- Ruki, błagam... Przestań... -
Słychać było, że Uruha z trudem łapał powietrze.
Reita skrzywił się. To, co
się działo... To była jakaś kompletna paranoja. Ruki zawsze był
egoistyczny i znany ze swoich małych szantaży, ale to było już
przegięcie. Rei powiedział, że nic nie zrobi w tej sprawie. Nie
teraz. Poczeka i porozmawia z Rukim. Chociaż wszystko się w nim aż
gotowało i miał ochotę zdzielić go porządnie po twarzy,
wiedział, że gdyby nadarzyła się ku temu okazja, nie zrobiłby
tego. W życiu by go nie skrzywdził. Mógłby walnąć Aoi'a, ale
Rukiego? Nigdy.
Nagle rozległo się
trzaśnięcie drzwiami. Do pokoju wpadł zdyszany Aoi, ściskając w
ręku smartfona. Zdjął w pośpiechu kurtkę i rzucił ją na
kanapę. Nie miał już na nosie swoich okularów
przeciwsłonecznych. Zapewne cisnął je gdzieś na chodnik i
zdeptał w złości po odebraniu wiadomości od Reity.
Zdecydowanym krokiem ruszył do
pokoju wokalisty.
- Nawet nie próbuj mnie
zatrzymywać – warknął do Kai'a, który chyba nawet nie miał
takiego zamiaru.
Kopniakiem otworzył drzwi i
nie powstrzymując się walnął Rukiego z pięści, zrzucając go z
łóżka. Blondyn był zszokowany. Szybko zarzucił na siebie koc i
spojrzał na Aoi'a wyzywająco.
- Wypierdalaj
stąd, Takanori – wysapał, zbyt wkurzony, by wdawać się z nim w
niepotrzebną dyskusję. Chciał uniknąć ponownego użycia pięści,
ale wokalista wydawał się być niewzruszony – No już! Zanim
przywalę ci drugi raz, tylko mocniej!
- To mój pokój – odezwał
się buntowniczo.
- Nie obchodzi mnie to. Wynoś
się, nie chcę cię widzieć. On chyba zresztą też – skinął
głową na skulonego na łóżku Uruhę.
Ruki prychnął na niego, ale
wyszedł z pokoju, potykając się o koc. Z trzaskiem zamknął za
sobą drzwi.
Aoi słyszał, jak Kai z Reitą
wrzeszczą na niego, przeklinając soczyście. Nie wsłuchiwał się
jednak zbytnio w treść.
Przypadł szybko do bruneta,
który leżał wstrząsany niekontrolowanymi torsjami, płacząc i
dusząc się własnym oddechem z twarzą schowaną w poduszce.
- Matko boska, Uruha!
Jego plecy zaznaczały
poprzeczne, czerwone pręgi z których cienkimi strugami sączyła
się krew. Między nimi, niczym plamy z farby, mieniły się
wściekle fioletowe i czarne świeżo wychodzące siniaki.
Aoi poczuł, jak w jego gardle
rośnie ogromna, przeszkadzająca w równomiernym oddychaniu i
cisnąca natrętne łzy do oczu kula.
Delikatnie, starając się nie
zrobić mu krzywdy, nakrył Uruhę kołdrą, przytulił go i zaczął
uspokajać.
Takashima płakał
rozpaczliwie, jak dziecko. Aoi bał się, że w każdej chwili może
zachłysnąć się powietrzem i po prostu przestanie oddychać.
Uniósł go powoli i położył jego głowę na swojej piersi.
Kouyou, czując ciepło bijące
od ciała szatyna i jego delikatne ręce, gładzące jego włosy,
uspokoił się nieco. Wplótł palce w jego czarną koszulkę i
oddychał rytmicznie.
Aoi szeptał do niego
uspokajająco, starając się pomóc mu wyrównać oddech. Przytulił
się do niego mocniej, jednak wciąż pamiętając o jego ranach.
Udawał, że nie słyszy podniesionych głosów z pokoju obok. Nie
chciał słyszeć. Wiedział, że Ruki dostanie nauczkę, akurat to
niezbyt go martwiło. Jedyne, co go naprawdę interesowało to fakt,
że Uruha może się po tym nie pozbierać. Zarówno fizycznie, jak
i psychicznie.
Co prawda nie widywał u niego
wcześniej podobnych ran, ale też nie zawsze gitarzysta pokazywał
się z odkrytą klatką piersiową. No i od jakiegoś czasu w ogóle
przestał chodzić w swoich ulubionych spodniach z odkrytymi udami.
Aoi drgnął. Bojąc się co
ujrzy uniósł powoli pościel w miejscu, gdzie znajdowały się
nogi Uruhy. Zamarł.
Właśnie takiego widoku
najbardziej się obawiał. Mimo wszystko do końca miał nadzieję,
że go uniknie. Był naiwny.
Zgrabne, szczupłe nogi
Takashimy pokryte były pręgami, podobnymi do tych na plecach, z tą
różnicą, że część z nich była wyblakła i zabliźniona a
część dopiero co przestała krwawić. Spomiędzy nich również
wyglądały drobne, wyblakłe fioletowe plamki.
Obraz Aoi'a rozmazał się
nagle, przez łzy, które napłynęły mu do oczu.
- Przepraszam...
Wiedział, że to nie za
bardzo go pocieszy. Oklepane słowo. Próbował jednak. Pomimo że
był to zaledwie jeden wyraz, trzy sylaby, miał magiczną moc
dodawania nadziei. Działał kojąco. Sprawiał, że człowiek
zaczynał wierzyć, że następny dzień będzie o wiele lepszy od
poprzedniego. Za sprawą jednego slowa...
Uruha pociągnął nosem.
- Nie masz mnie za co przepraszać
– podniósł powoli wzrok. Nie wyglądał najlepiej. Był cały
zasmarkany – bo w tym wypadku nie da się użyć innego słowa –
zaczerwienione i podkrążone oczy, rozcięta warga i w kilku
miejscach również skóra – To ja jestem winien. Tylko ja, nikt
inny.
Aoi miał wielką ochotę go
uderzyć. Winien? On? Niby czego? Tego, że Ruki to prostak, który
wykorzystywał go na każdy możliwy sposób a on zgadzał się,
ponieważ się bał? Nie mieściło mu się to w głowie.
Ale zamiast zdzielić go po
twarzy, po prostu pogłaskał go po włosach, szepcząc do ucha, by
przestał się obwiniać.
W końcu, jeżeli się kogoś
naprawdę kocha, nigdy nie podniosłoby się na tą osobę ręki.
Czyż nie? Dlatego właśnie Aoi nigdy nie uciekłby się w
przypadku Uruhy do przemocy.
Ponieważ go kochał.
Kochał go i dlatego właśnie
tolerował jego związek z Rukim. Myślał, że jest szczęśliwy, a
jedynym, czego naprawdę pragnął, było jego szczęście. Pragnął
widzieć, jak się uśmiecha w tak charakterystyczny sposób, jak
podczas uśmiechu pięknie zaznaczają mu się kości policzkowe,
oczy zwężają w zabawny sposób. Nie ważne, że nie zasypiał w
jego ramionach.
Pragnął tego co prawda, ale
nie kosztem tego uśmiechu.
Gdyby to zrobił, zachowałby
się jak Ruki, który w brutalny sposób zdarł z jego twarzy ten
cudowny, naturalny uśmiech, z dnia na dzień zastępując go jakąś
dziwną, spaczoną wersją.
Aoi zauważył to, ale w
momencie, gdy było już za późno.
Nie takiego Uruhę chciał
oglądać. Jego piękna, niczym wyrzeźbiona z marmuru twarz naznaczona była bliznami. Co chwila pociągał napuchniętym,
czerwonym nosem.
- Obiecuję – Aoi wyszeptał
zaciskając pięść – Ruki zapłaci za to, co ci zrobił. Już
nigdy cię nie tknie, przysięgam.
Takashima patrzył na niego
ogromnymi, wystraszonymi oczami.
- Nie rób mu krzywdy, błagam –
wycharczał.
Powiedzieć, że Aoi był
zdziwiony, byłoby ogromnym niedomówieniem. Po tym wszystkim co
Takanori mu zrobił on dalej naiwnie go broni.
Dalej go kocha, przemknęło
przez głowę szatyna.
- Dlaczego go bronisz? - uniósł
głowę Uruhy, delikatnie łapiąc go za brodę – Nadal go
kochasz, prawda? Pomimo tego, co-
- To nie tak – Uru pokręcił
głową – Nie kocham go. Nigdy nie kochałem. Ja po prostu... Nie
wiem, czemu to robiłem, ale przez pewien czas naprawdę, wierzyłem,
że to ma przyszłość. Wiesz... Mi go było szkoda. Widziałem,
jak w pewnym momencie zaczął staczać się po równi pochyłej –
patrzył tępo w okno, od czasu do czasu pociągając nosem, lub
ocierając łzy – Pomogłem mu,a le on najwyraźniej źle odczytał
moje intencje. Ale było mi go żal. W końcu, zapewniłem mu jakiś
zalążek uczucia. Tylko on z czasem chciał coraz więcej, zaczął
wymagać ode mnie... A mi, z tego żalu ciężko było odmówić. I
wszystko znów wyrwało się spod kontroli...
Jak zwykle - pomyślał
Aoi – zawiedliśmy. Zawiedliśmy jako drużyna. Coś, co w
założeniu miało być trwałe i nierozerwalne. Z zewnątrz niby
wszystko wygląda pięknie. Nasz zespół jest trochę jak takie
śliczne pudełko. Jak pieprzona, pięknie zdobiona szkatułka, bez
jakiejkolwiek zawartości. Ładna, gdy się na nią patrzy, nie
otwierając jej. To grozi ogromnym rozczarowaniem.
Zaraz.
Wróć.
Nie
kocha go?!
A
może...
Nie
daj się ponieść emocjom, Shiroyama.
- To miejsce mnie przygnębia –
Uruha podniósł się chwiejnie na łóżku, zrzucając z siebie
zakrwawioną pościel.
Pierwszą reakcją Aoi'a było
odwrócenie wzroku. Z dwóch powodów.
Po pierwsze: patrzenie na tak
pokaleczonego Uruhę sprawiało mu niemiłosierny ból i powracała
ochota zabicia Rukiego z premedytacją za wyrządzenie Kouyou takiej
krzywdy.
Po drugie: na litość boską,
Uru był kompletnie nagi. Nawet pomimo czerwonych szram,
zaschniętej, roztartej krwi i czarnych siniaków, to wciąż było
to samo ciało, tak pięknie i idealnie wyrzeźbione, na widok
którego Aoi aż cały drżał.
- Najpierw zarzuć coś na siebie
– jego wzrok utkwiony był w dłoni, zaciśniętej na klamce od
drzwi.
Słyszał, jak Uruha porusza
się niezgrabnie, potykając się o własne kończyny, ale wiedział,
że się ubiera.
Poczuł się lepiej.
- Już?
- Mhm. Chodźmy stąd.
Aoi ujął go delikatnie pod
bok, pomimo tego, że brunet nie był aż tak okaleczony, by nie
mógł iść o własnych siłach. Był to zwykły, cichy objaw
uczucia, jaki Yuu chciał mu okazać.
W pokoju dziennym nie było
nikogo. Albo przenieśli się z kłótnią w jakieś inne miejsce,
albo poobrażali na siebie nawzajem i gdzieś ich wywiało.
Aoi wzruszył ramionami. Było
mu naprawdę wszystko jedno.
Wszedł do pokoju, położył
Uru na łóżku i spojrzał na niego z troską.
- Nie chciałbyś przebrać się
w coś czystego? Albo wykąpać? Poczułbyś się lepiej.
- Nie, ja... - zaczął, chciał
coś powiedzieć, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu.
Przemyślał coś dokładnie, po czym znów się odezwał – Aoi,
zostań ze mną.
Szatyn poczuł ciepło w
okolicy serca. Uruha uśmiechnął się niepewnie.
- Ale pójdź się umyć i ubierz
coś czystego – nie ustępował – Martwię się o ciebie.
- Chyba pierwszy raz usłyszałem
coś takiego – brunet zaśmiał się, ledwo zauważalnie. Jednak
Aoi to widział.
Było to dla niego jak
nieśmiały przebłysk słońca w pochmurny dzień.
Nadzieja.
Odwzajemnił uśmiech.
Uru udało się wygrzebać coś
czystego z szafy i wyszedł z pokoju.
Yuu modlił się w duchu, żeby
nie spotkał tam Rukiego. Wyjrzał dyskretnie przez wąską szparę
w drzwiach. Na szczęście nie było tam ani śladu blondyna.
Odetchnął i usiadł na łóżku. Zdał sobie sprawę z tego, że
nigdy tak naprawdę nie przyglądał się temu pokojowi. Bywał tu
jedynie wtedy, gdy Uruha był zbyt pijany, żeby dać radę samemu
się położyć, lub zbytnio się opierał, ledwo stojąc na nogach.
Jedyną osobą, której wtedy słuchał był właśnie Aoi. A i tak,
nigdy w takich sytuacjach nie zapalał światła, bojąc się, że
rozbudzi Uru.
Nigdy nie był też w pokoju
Reity i Kai'a. Sypialnię Rukiego zobaczył dopiero chwilę temu,
chociaż i tak zbytnio jej się nie przyglądał. Jedyne co
zapamiętał, to wszechobecny bałagan i silny zapach tytoniu.
Zamieszkali razem w tym
ogromnym mieszkaniu, by łatwiej było im zbierać materiały na
nową płytę, która właśnie miała swoją premierę. A oni byli
w skrajnej rozsypce.
Aoi rozejrzał się po pokoju.
Był bardzo schludny, żeby nie powiedzieć – skrajnie czysty czy
nawet pedantyczny.
Na półkach nie dostrzegł ani
śladu kurzu, wszystko było idealnie poukładane. W kącie na
stojakach pięknie prezentowały się lśniące, ulubione gitary
Uru. Tuż na nimi stała ogromna, wbudowana w ścianę półka na
płyty, zapełniona po brzegi.
Jedyną rzeczą, która nie
pasowała do panującego w pokoju porządku był stos kartek,
zapisanych odręcznie, piętrzący się na biurku.
Piosenki...?,
pomyślał Aoi.
Ale nie podszedł do biurka, by
zaspokoić ciekawość. To były prywatne zapiski Uruhy i nikt nie
dał mu prawa, by do nich zaglądał.
Obok kartek stała pełna
popielniczka o którą niedbale oparta była paczka mentolowych
Marlboro. Aoi uśmiechnął się na ten widok. Wyobraził sobie
skupionego Uruhę, skrobiącego coś na kartce, z dymiącym
papierosem w ustach.
Pomimo wypełnionej
popielniczki i wiedzy Aoi'a, że Uru był nałogowym palaczem od
wielu lat, w odróżnieniu od pokoju wokalisty, tutaj zdecydowanie
nie czuć było zapachu tytoniu. To było coś... Coś słodkiego,
co za każdym razem uderzało w jego nozdrza, gdy tylko wchodził do
tego pokoju. Sam Kouyou też tak pachniał. Aoi zamknął oczy i
pozwolił, by inne zmysły przejęły nad nim kontrolę. Nabrał
powietrza do płuc; Poczuł słodki, egzotyczny zapach.
Kokos.
Nie miał pojęcia, czy źródłem
zapachu był jakiś szampon do włosów, odświeżacz powietrza, czy
ukryte gdzieś w pokoju płatki kokosowe.
Uśmiechnął się i
bezczelnie położył na łóżku, wdychając leniwie słodki zapach
kokosa.
Po jakimś czasie drzwi
otworzyły się i stanął w nich Uru, trochę bardziej
przypominający już żywą istotę, ale wciąż zmęczony.
Nie miał na sobie koszulki.
Jego ciało pokrywały poprzyklejane koślawo plastry. Uśmiechnął
się blado, siadając na łóżku obok Aoi'a.
- Dziękuję ci. Pewnie usłyszysz
to ode mnie jeszcze wiele razy, ale jestem ci naprawdę wdzięczny.
- Co? Za co znowu? Najpierw mnie
przepraszasz, potem mi dziękujesz... Nie zrobiłem nic takie-
- Owszem, zrobiłeś – Uruha
pokręcił głową – Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak
wiele. Przerwałeś błędne koło, uratowałeś nas obu.
- Aoi, zdziwiony, nie odrywał
od niego spojrzenia.
- Nawet bardziej Rukiego niż
mnie – kontynuował Śliczny – On... On teraz nareszcie będzie
mógł poszukać prawdziwej miłości. Ja go po prostu pocieszałem,
bo widziałem, jak nieszczęśliwy był. To wszystko moja wina, Aoi.
Ja to zacząłem, to przeze mnie stał się... taki.
Uruha siedział okrakiem na
łóżku, w dłoni ściskając skrawek kołdry, na której, w miarę
mówienia, jego dłoń zaciskała się coraz mocniej. Przypominał
dziecko, które w sytuacjach stresowych gniecie fałdkę koszulki
lub sukienki.
Po jego policzkach znów
popłynęły łzy.
Szatyn zaczął panikować. Nie
wiedząc za bardzo, co ma robić, przytulił go.
- Nie płacz – prosił – Nie
mogę znieść tego widoku. Proszę, nie płacz, Uru. Jestem tu,
słyszysz? Nie musisz się już martwić, jest po wszystkim.
Brunet
objął go w pasie, kładąc głowę na jego ramieniu. Czuł, że
łzy powoli ustępują, walczył z nimi. Nie chciał już być
słaby. Wiedział, że może się z tego podnieść, z pomocą
Aoi'a.
- Dziękuję ci. Jesteś
prawdziwym przyjacielem, Aoi.
Yuu uśmiechnął się gorzko.
Być może było na to zbyt wcześnie, ale w tej marnej sytuacji
wyczuł swoją jedyną szansę. Powie mu.
Nabrał powietrza do płuc.
Raz
kozie śmierć.
- Z tym że ja nie chcę być
twoim przyjacielem, Uruha.
Kouyou spojrzał na niego
wystraszony. Zauważył, że szatyn uśmiecha się ciepło.
- Chcę być czymś więcej.
Wybacz mi, że mówię to w takiej chwili, ale wiesz, jaki jestem.
Takie rzeczy mówię tylko przyparty do muru – zauważył , że
jego twarz wciąż wykrzywia grymas głębokiego zdziwienia, lub
nawet strachu – Nie patrz tak na mnie. To nie jest objaw litości.
Znasz mnie, wiesz, że nic takiego nie przyszłoby mi do głowy.
Ja... powiedziałbym ci wcześniej, ale widziałem, jaki byłeś
szczęśliwy. To znaczy, wydawało mi się, że jesteś szczęśliwy.
Teraz widzę, że po prostu byłem strasznym ignorantem i widząc tą
imitację związku, zaślepiony nią, nie zauważałem, że tak
naprawdę byłeś strasznie nieszczęśliwy. Po prostu byłem głupi.
- Sam zauważyłeś, że
spanikowałem – Uruha ostrożnie dobierał słowa – I wiesz,
dlaczego. Bałem się, że pomimo tego, co ci powiedziałem, ty
chcesz mnie potraktować tak samo, jak ja potraktowałem Rukiego.
- Nigdy bym się na coś takiego
nie odważył. Za bardzo boję się, że mógłbym cię stracić.
- Ufam ci Aoi, doskonale o tym
wiesz. Wiesz, że jeśli potrzebuję pomocy, świadomie lub nie,
zawsze zwracam się do ciebie. Dlatego, że z całej waszej czwórki,
ty zawsze byłeś mi najbliższy – uśmiechnął się – W tej
chwili, nie potrafię jeszcze ocenić moich uczuć. Wiem tylko, że
zawsze mogę na ciebie liczyć i że nie zawiodę się w tym
przekonaniu.
Wtulił się w niego. Pomimo
tego, że był nieco wyższy od Aoi'a, skulił się do tego stopnia,
że wydawał się być niezwykle drobny, cały mieszcząc się na
jego kolanach. Szatyn wyczuł coś w tej cichej próbie znalezienia
wsparcia. Może Uruha naprawdę nie był tego świadom, ale Aoi to
poczuł; Coś, co przypominało ledwie tlący się płomyk
nieśmiałego uczucia.
Na jego twarzy pojawił się
uśmiech. Ten ledwo wyczuwalny płomyk rozbudził w nim na nowo
nadzieję. Postanowił znów zaryzykować.
- Uru...
- Hm...? - Brunet podniósł
powoli wzrok.
- Mógłbym coś spróbować?
Tylko jedną rzecz. Przestanę, jeśli taka będzie twoja decyzja.
- M... myślę, że tak, ale co
ty-
- Zamknij oczy.
- Co? Po co?
- Po prostu to zrób, Uru,
proszę...
- N... no dobra – Kouyou
uśmiechnął się niepewnie. Była to namiastka jego normalnego,
szczerego uśmiechu.
Aoi'a przeszły ciarki. Od
karku aż po lędźwie. Nareszcie... Uruha uśmiechał się tylko
dla niego. Nie był to co prawda jego piękny, szeroki uśmiech, ale
najważniejsze, że nie był wymuszony.
Spojrzał na jego usta z myślą,
że już za chwilę będzie mógł poczuć ich smak.
Delikatnie zbliżył do siebie
jego twarz, wciągnął powietrze i sam zamknął oczy. Powoli,
bardzo powoli dotknął jego ust. Uruha drgnął, ale nie odepchnął
go od siebie. Aprobata. Aoi musnął jego wargi jeszcze raz, tym
razem nie odczepiając się już od nich. Poczuł, jak dłonie
bruneta oplatają go w pasie. Usłyszał, jak mruczy z zachwytu, jak
coraz mocniej żarzy się w nim szkarłatny płomień uczucia.
Podobno pierwszy pocałunek ma
utwierdzić w przekonaniu, że osoba, którą się kocha jest tą
właściwą. W tym przypadku zdecydowanie tak było. Aoi był
pewien. Jego dłoń zniknęła gdzieś we włosach Uru, druga
zabłądziła w okolicę jego biodra. Był szczęśliwy, Kouyou nie
odrzucił go. Dał szansę zarówno jemu, jak i sobie. Sam nawet, w
subtelny sposób prowokował go, by nie przerywał. Nie zrobił
tego, pomimo że obaj już ledwo łapali powietrze w płuca.
Uru nareszcie czuł się
bezpieczny i kochany w objęciach Aoi'a, którego uczucie
najwyraźniej zaczął odwzajemniać. Serce biło mu w piersi jak
szalone.
Aoi był już kompletnie
zdyszany. Niechętnie puścił bruneta.
- Tego się się kompletnie nie
spodziewałem – jego źrenice były powiększone. Przypominał
trochę narkomana, który wreszcie dostał upragnioną działkę.
Oddychał ciężko.
- Szczerze mówiąc, ja też... -
Śliczny, speszony spuścił wzrok.
Nie miał pojęcia, co się z
nim dzieje. Przyłożył dłoń do piersi. Czuł, jakby serce miało
go za chwilę rozedrzeć od środka. Ale było to całkiem przyjemne
uczucie.
Spojrzał nieśmiało na Aoi'a,
który trzymał go za rękę, uśmiechając się do niego ciepło.
- Dziękuję – Uruha wtulił
się w niego. Czuł, jak do oczu znów napływają mu łzy, ale tym
razem nawet nie próbował ich powstrzymywać – Naprawdę ci
dziękuję...
***
- Ruki, stój! - Reita wrzasnął
do zbiegającego szybko po schodach wokalisty – Stój, słyszysz?!
- Zostaw mnie – blondyn warknął
na niego, przy okazji o mało nie zabijając się o nogawkę zbyt
długich spodni Kai'a. Przeklął w myślał jego długie nogi.
Uniósł prawą rękę w stronę basity, zapewne chcąc pokazać mu
jakiś gest, ale Akira nie dowiedział się, jaki, gdyż bluza
również była na Rukiego za duża i rękaw zasłonił całą jego
dłoń.
- Zatrzymaj się, do cholery –
Reita robił wielkie kroki, przeskakując po kilka schodków. Dopadł
Takanoriego i jednym ruchem przygwoździł go do ściany –
Wiesz... - wysapał – Ucieczka byłaby o wiele bardziej efektowna,
gdybyś pojechał windą. No i mnie kosztowałoby to o wiele mniej
wysiłku. Wiesz, moje płuca już nie-
- Puść mnie, Rei – Ruki
przerwał mu chłodno.
- Zapomnij.
- Mało ci? Wrócę tam i
wyślecie mnie do wariatkowa, „bo jestem chory”.
- Uspokój się. Po pierwsze –
nikt nigdzie nie będzie cię wysyłał, nie pozwolę na to. Po
drugie – Nie mówiłem, że masz wracać. No, nie teraz. Chcę z
tobą porozmawiać – zrobił zbolałą minę – Ruki, martwię
się o ciebie...
- A to coś nowego – blondyn
złożył ręce na piersi – To już nie jesteś na mnie zły? Co?
Prowokował go. Reita
doskonale o tym wiedział i miał wielką ochotę go walnąć.
Wiedział jednak, że co jak co, ale na niego w życiu nie
podniósłby ręki. Zmarszczył jedynie brwi.
- Jestem wkurwiony... Z dwóch
powodów, chcesz wiedzieć, jakich? - Ruki wymruczał
„niespecjalnie”, ale Suzuki, widać, nie przejął się tym
zbytnio, bo kontynuował – Powód numer jeden: wykorzystałeś
Uru, traktowałeś go jak swoją zabawkę. Głupi był, bo się
zgadzał, ale ty byłeś jeszcze głupszy, bo nie widziałeś, że
robisz mu krzywdę. Powód numer dwa – jego twarz nagle
złagodniała. Przyciągnął do siebie wokalistę, który był
wyraźnie rozkojarzony – Jestem wkurwiony, bo sam nie zauważyłem
tego wcześniej. Nie widziałem, że tak naprawdę byłeś
nieszczęśliwy. Może Uruha pozwalał ci się wykorzystywać, bo
widział to i było mu cię żal. Znam go i wiem, że byłby do tego
zdolny. A ty po prostu chciałeś być kochany, prawda? Wiem, że
tak. Ciebie też znam. I naprawdę jestem zły na siebie za to, że
cały ten czas byłem tylko biernym obserwatorem rozpadu tego, co
łączyło nasz zespół. Ale mam szczerą nadzieję i przeczucie,
że uda się odbudować to zaufanie. Wystarczy tylko odrobina chęci.
I przebaczenie, przede wszystkim.
- Rei...
- Ruki zadrżał, wtulił się w ramię basisty – Przepraszam...
Zachowałem się jak egoista. Znowu. Masz rację Reita, ja... - z
jego oczu nagle popłynęły łzy – Nie wiem, czemu to robiłem.
Czemu nie zauważyłem, że krzywdzę nie tylko Uruhę, ale cały
zespół. Znów nie pomyślałem. Uru chciał mi pomóc, pocieszyć
mnie a ja go wykorzystałem. Przeze mnie zespół się rozpadnie –
panikował – Rei, co ja mam zrobić? Chcę to wszystko naprawić,
uwierz mi... Wiem, że źle zrobiłem, ja... Przeprasza, Retia...
Naprawdę przepraszam.
- Nie mnie musisz przepraszać,
Ruki. Wiesz o tym. Poza tym, to ja powinienem przeprosić ciebie.
Powiem
mu! Dzisiaj mu to powiem. Teraz...
- O czym ty mówisz? - Ruki
zmarszczył jedną brew.
- Jeszcze się nie domyśliłeś?
- Reita zacmokał, wyraźnie zniecierpliwiony– Po tym wszystkim,
co powiedziałem, ty nadal...
Takanori pokręcił przecząco
głową.
Albo
jest głupi, albo gra sobie ze mną...
- Rei westchnął, jeszcze
bardziej zniecierpliwiony, przytrzymał wokalistę, żeby czasem mu
nie uciekł, po czym przyparł do niego i wpił się w jego usta.
- Mhmm....?! - wymruczał
zaskoczony Ruki.
- Chciał zawołać „Reita?!”,
ale siłą rzeczy, nie miało prawa mu się udać. Basista nie
puścił go. Nie pogłębił też pocałunku. Czekał na reakcję ze
strony blondyna, który po chwili przestał mu się opierać.
Akira stwierdził, że na razie
wystarczy. Puścił go powoli.
- Teraz rozumiesz? - uniósł
brwi. Patrzył na Rukiego błągalnie.
- Ja... Reita, ty... Dlaczego
mnie? Dlaczego to nie mógł być Kai, albo Aoi? - wyglądał na
zrozpaczonego – Przecież ja... Ja nie potrafię kochać, Rei. Nie
potrafię...
- Jego głos się załamał.
Osunął się na kolana. Przyłożył dłonie do twarzy i
zaszlochał. Akira uklęknął koło niego, obejmując go.
- Potrafisz i udowodnię ci to.
Sam nie poddam się tak łatwo. Pomogę ci, obiecuję.
- Wierzę w to, Rei. Wierzę, że
uda ci się naprawić moje wypaczone pojęcie miłości. Wierzę, że
będę mógł spojrzeć Uru w twarz i powiedzieć, że potrafię już
pokochać. Pomimo tego, że jemu się to nie udało, mam szczerą
nadzieję, że ty nauczysz mnie kochać.
- Nie poddam się – powtórzył
i znów go pocałował, tym razem wkładając w ten pocałunek
najwięcej uczucia, na ile było go stać.
***
Kai odetchnął głośno i
wszedł do ich wspólnego mieszkania.
Jak
perkusję kocham, kiedyś ich wszystkich pozabijam. Dorośli faceci,
też mi coś. Jak żyję, w całej mojej karierze nie wywinęli mi
takiego numeru. Chyba jestem na to za stary...
Musiał się przewietrzyć po
tym wszystkim. Wyszedł z domu tuż po tym, jak kazał Rukiemu się
ubrać, a ten zarzuciwszy na siebie jego za duże ciuchy, wybiegł na
klatkę schodową a Reita wystrzelił za nim, krzycząc coś tak
głośno, że zapewne pół Tokio go słyszało. Tak. Wtedy Kai
zwątpił. Stwierdził, że to olewa. Aoi zniknął w pokoju Ruksa,
żeby pocieszyć Uruhę. Lider wiedział, że szatyn sobie poradzi.
Zresztą, wiedząc, co gitarzysta czuje, nawet nie myślał o tym,
żeby się wtrącać. Po tym, jak Rei rzucił się w pogoń za Rukim
po prostu się poddał. Wyszedł z nadzieją pozbierania myśli. Ale
przez ten cały czas jedynie się zamartwiał. Ale spacer nie
przyniósł zamierzonego efektu. Przeklinając, na czym ten świat
stoi, wrócił niechętnie do domu, w którym było tak samo cicho i
pusto, jak w momencie, kiedy z niego wychodził.
Postanowił jednak zaryzykować
i sprawdzić, jak się czuje Uruha.
Podejrzewając, że Aoi namówił
go, aby poszedł o swojego pokoju, skierował się właśnie w tamtą
stronę. Powoli otworzył drzwi. Kouyou faktycznie tam był. Jednak
nie sam. Obok niego spał Aoi, obejmując go opiekuńczo. Brunet
ściskał w dłoni chusteczkę, ale nie wyglądał na smutnego;
Uśmiechał się nieśmiało przez sen.
Nagle poruszył się i mrucząc
coś pod nosem obrócił się twarzą do Aoi'a, wtulając się w jego
pierś. Shiroyama otworzył oczy i spojrzał na ukochanego z
czułością.
Zauważył lidera, stojącego w
drzwiach i uśmiechnął się do niego, przykładając palec
wskazujący do ust. Kai powtórzył gest, po czym wycofał się po
cichu z pokoju.
Uśmiechnął się sam do
siebie. Cieszył się, że przynajmniej Yuu się udało. Wszystko
wskazywało też na to, że Uru odwzajemnił jego uczucia.
Kai z szerokim uśmiechem na
ustach wszedł po pokoju dziennego, po czym stanął wryty, jakby
nogi nagle wrosły mu w dywan.
W pokoju na kanapie siedzieli
już Reita z Rukim i – na litość boską – trzymali się za
ręce. Akira szeptał coś do wokalisty, jedną ręką głaszcząc go
uspokajająco po włosach. Wyglądali trochę tak, jakby już zdążyli
zapomnieć o wydarzeniach ostatnich kilku godzin. Kai spojrzał na
zegarek, zdziwiony, ile czasu minęło od momentu, gdy Ruki wyszedł
z pokoju z ogromnym kubkiem kawy. Trzy godziny. Z hakiem.
- Powiem szczerze, że tego się
nie spodziewałem – zaśmiał się gorzko.
Ruki, nagle speszony, odwrócił
wzrok w stronę przeciwną do tej, gdzie obecnie znajdował się
perkusista. Reita szturchnął go dyskretnie w bok. Blondyn skrzywił
się. Basista ujął jego twarz w dłonie i skierował na siebie
jego wzrok. Spojrzał na niego błagalnie.
Kai widział, jak twarz
wokalisty łągodnieje.
- Dobrze – uśmiechnął się.
- Dziękuję – Rei pocałował
go w policzek, zahaczając jednak dyskretnie o kącik jego ust, po
czym spojrzał na niego zachęcająco.
Wokalista wstał i podszedł
do oniemiałego Kai'a.
- Przepraszam za moje zachowanie
– wyrecytował. Jego wzrok utkwiony był w jakimś bliżej
nieokreślonym punkcie na dywanie pod jego stopami – Przepraszam
za to, że przeze mnie o mało nie rozwiązałeś zespołu.
Obiecuję, że się poprawię. Zresztą... - spojrzał na Reitę –
Jestem już na jak najlepszej drodze.
- Daj spokój, nawet jeśli tak
powiedziałem, nigdy nie rozwiązałbym zespołu – Kai zaśmiał
się nagle – Zbyt wiele dla mnie znaczycie i nie wyobrażam sobie,
żebym nagle miał się poddać i zostawić was na lodzie. To
jeszcze bardziej pogorszyłoby stan waszej psychiki a tego nie
mógłbym sobie wybaczyć. Aoi poradził sobie z Uru a ty, Rei,
namówiłeś Rukiego do poprawy swojego zachowania. Nie ma się nad
czym rozczulać. Teraz musimy po prostu sobie wybaczyć i iść
dalej do przodu. Pamiętacie, że na początku też nie radziliśmy
sobie najlepiej. Ale podnieśliśmy się z tego i teraz nasz zespół
stał się tym, czym się stał. Więc dlaczego nie mielibyśmy
sobie poradzić z takim problemem? - Reita uśmiechnął się do
niego, wyszeptał coś. Jego usta ułożyły się w jedno słowo:
„dziękuję”.
- Kai, jesteś niesamowity! - Ruki zarzucił mu dłonie na szyję i przytulił się do niego.
- Wiem, wiem – uśmiechnął się, pokazując dołeczek w lewym policzku – No idź, Reita na ciebie czeka.
Ruki uśmiechnął się i pobiegł do basisty, który złapał go za rękę i przytulił do siebie.
Teraz musi być już dobrze, Kai, uśmiechając się, usiadł z powrotem przy biurku i znów zaczął przeglądać papiery. Listy i plany dotyczące przyszłości ich zespołu, która znów zdawała się jarzyć w radosnych barwach.
- Kai, jesteś niesamowity! - Ruki zarzucił mu dłonie na szyję i przytulił się do niego.
- Wiem, wiem – uśmiechnął się, pokazując dołeczek w lewym policzku – No idź, Reita na ciebie czeka.
Ruki uśmiechnął się i pobiegł do basisty, który złapał go za rękę i przytulił do siebie.
Teraz musi być już dobrze, Kai, uśmiechając się, usiadł z powrotem przy biurku i znów zaczął przeglądać papiery. Listy i plany dotyczące przyszłości ich zespołu, która znów zdawała się jarzyć w radosnych barwach.
Tak.
Teraz już na pewno będzie dobrze, pomyślał,
zakładając na nos okulary do czytania.
_________________________________
No, to tyle XDDD Przepraszam, że zrobiłam z Uru takiego małego ułomka, no ale no... XD
Przepraszam was za mój mózg, który stworzył tego potworka, ale tak bardzo chciałam napisać coś... Smutnego.
Przepraszam was za mój mózg, który stworzył tego potworka, ale tak bardzo chciałam napisać coś... Smutnego.
Oczywiście mi nie wyszło, bo musiałam dowalić szczęśliwe zakończenie ;_____;
Ale, meh XD Jeszce napiszę dla was jakiegoś porządnego wyciskacza łez *u*
A tymczasem zabrałabym się za pisanie o jakimś innym zespole :/ Jakieś propozycje...?
Do następnego razu :*
Keró-kón a.k.a Tamashi
WSZYSTKIE WYDARZENIA PRZEDSTAWIONE W TYM OPOWIADANIU SĄ WYMYSŁEM CHOREGO MÓZGU AUTORKI I CZYSTKĄ FIKCJĄ LITERACKĄ~
Ale, meh XD Jeszce napiszę dla was jakiegoś porządnego wyciskacza łez *u*
A tymczasem zabrałabym się za pisanie o jakimś innym zespole :/ Jakieś propozycje...?
Do następnego razu :*
Keró-kón a.k.a Tamashi
WSZYSTKIE WYDARZENIA PRZEDSTAWIONE W TYM OPOWIADANIU SĄ WYMYSŁEM CHOREGO MÓZGU AUTORKI I CZYSTKĄ FIKCJĄ LITERACKĄ~